Nareszcie

Nareszcie zasypiasz… nareszcie. Dopiero teraz, ponieważ musi wielkie koło obrócić się – po drugiej stronie Galaktyki. Nie widzisz go, ale czujesz, wiesz, że tak musi być, że nie da się wcześniej. Gdy wreszcie odpłyną wściekłość, udręczenie, ustanie drganie gonitwy… Nareszcie zasypiasz… nareszcie.

Czesław Niemen
Domek bez adresu


Spójrz, szczyty już w płaszczu chmur, to na pożegnanie


Staw, Czarny Staw żegna nas wspomnieniami


Gdy wrócisz tu, przejdziesz znów Pięciu Stawów szlakiem


Sznur wspomnień z gór będzie ci drogę znaczył




Tam znajdziesz mnie w chatce tej, gdzie samotna jodła


Stać będę w drzwiach, zaraz mnie z dala poznasz


Stąd będę wciąż patrzył w dół, aż nadejdzie wieczór


Czy znajdziesz znów domek mój bez adresu?

Jesienny kierowca w Michałowicach

Poprzedni wpis został tak szybko skomentowany, że zachęciło mnie to do kontynuowania tematu.

Poniższy obrazek przedstawia zakręty znane pod nazwą "serpentynki", w miejscowości Michałowice. Na czerwono zaznaczono miejsca, w które wpadają samochody podczas mokrej nawierzchni. W przypadku lewego zakrętu – auta wypadają "klasycznie", na zewnątrz drogi. Powód wydaje się oczywisty – zbyt duża prędkość, opony nie są w stanie zapewnić odpowiedniej dla tej prędkości siły dośrodkowej, samochód, zamiast zmieścić się w zakręcie, wybiera krzywiznę o większym promieniu, czyli wypada na zewnątrz.

(źródło: maps.google.com, bezpośredni link tutaj)

Lecz ciekawsze zjawiska mają miejsce w zakręcie środkowym. Samochody bowiem wypadają tutaj do środka łuku! Czyli samochód skręcił bardziej, niż wymagał tego zakręt. Mówiąc sarkastycznie, gdyby nieszczęsny kierowca jechał szybciej, to jego samochód wybrałby szerszy łuk i utrzymałby się na drodze.

To oczywiście tylko teoretyczne rozważania, gdyż cały problem zaczyna się od utraty przyczepności, do której nie powinno w ogóle dojść. Według moich doświadczeń w tym zakręcie jest bardziej ślisko niż gdzie indziej, szczególnie – prawy pas pod górę. Kierowcy czują, że auto wypada na zewnątrz zakrętu, odruchowo ściągają bardziej kierownicę i odejmują gaz. Za chwilę jednak trafiają znów na lepszy asfalt, auto chwyta przyczepność, lecz niestety koła są skręcone za bardzo, poza tym są hamowane przez silnik, bo kierowca zdjął nogę z gazu, a wszystkie popularne samochody mają przedni napęd. Kierowca zostaje zaskoczony po raz drugi w ciągu ułamków sekund – przed chwilą wypadał  na zewnątrz, ale teraz – leci do środka. Mało kto jest w stanie choćby zauważyć, co się dzieje.

Cytat dnia

Nie ma nic przyjemniejszego nad strzał z działa 120 mm. To moje ulubione zajęcie. 

celowniczy amerykańskiego czołgu Abrams
National Geographic, kanał TV

Zmierzch w poczekalni

Od piątku – coraz gorsze samopoczucie – stawy, mięśnie, głowa. Znalazłem
w domu antybiotyk, policzyłem, że wystarczy do poniedziałku. W
niedzielę wróciłem po pracy przed 23:00, zresztą podobnie jak w sobotę.

Poniedziałek – to plan uderzenia do laryngologa. On zna mnie od
dzieciństwa, leczył mnie zanim jeszcze chodziłem do szkoły. W
poczekalni tłum, który wcale się nie zmniejszał mimo upływu godzin.
Takich spadochroniarzy jak ja było więcej, postanowiłem czekać na sam
koniec. Pan Jan jest znany z szorstkiego odnoszenia się, "wojskowej"
powierzchowności, nie chciałem ryzykować rozmowy z nim przy wypełnionej
poczekalni.

Po godzinie 18:00 – za oknami ciemno, w kolejce 3 pacjentów – wreszcie
końcówka. Pan Jan zwykle staje wtedy w drzwiach gabinetu i dokonuje
inspekcji.
– Wszyscy w kolejce? – pyta.
– Tak! – brzmi chóralna odpowiedź.
– Wszyscy zarejestrowani?
– Tak!
Teraz lekarz wyciąga palec i wskazuje każdego z osobna.
– Pani? Tak. Pan? A państwo z dzieckiem, to jedna osoba?
Dochodzi do mnie.
– Ja chciałem właśnie prosić, żeby mnie przyjąć… Ale nie mam jeszcze karty…
– No to już jej pan nie dostanie! – z lekko wściekłym triumfem, pan Jan
jakby właśnie na to czekał – Na czym napiszemy, proszę pana? Sadzą w
kominie!
– Ale przecież rejestracja czynna do 19:00…
Przerwało mi trzaśnięcie drzwi. No, pierwsze mam za sobą.
Przy kolejnym pacjencie próbuję bezskutecznie przekonać pielęgniarkę,
żeby jednak zadzwoniła do rejestracji. Gdy gabinet pustoszeje, wchodzę.
Zza winkla pada światło biurkowej lampki, wychylam powoli głowę – pan
Jan dotyka po kolei różnych rzeczy na biurku – stosika z karteczkami,
blankietów recept, jakby porządkował, choć nie ma takiej potrzeby.
Światło lampki, odbite od blatu, oświetlało od dołu jego niemłodą twarz
z rozwichrzonymi włosami. Trochę jak Frankenstein, ale jednak – ze
spokojnym wyrazem twarzy. Stanąłem przed nim, dostrzegł mnie.
– Czy pan doktor…
– A co mam pana? Zastrzelić?!
– !!! No dobrze. Więc od soboty antybiotyk… mięśnie, gardło… głowa…
– Siadaj pan na fotel! Musimy to zobaczyć!
Opadłem…

Zmierzch w poczekalni. Z cyklu – Multiplikacje

Do domu

Wychodzę z pracy. Ach, chciałbym móc wsiąść do samochodu, nacisnąć gaz, włączyć ulubioną muzykę i widzieć tylko przemykające w światłach, w ciemności, kształty drzew, czuć miękkie kołysanie, opierać się na brzegach fotela na zakrętach… Niestety, czeka mnie jeszcze miejski ruch, światła, wlekące się samochody. Do domu zaraz ciągnę…

Najzwyklejsza codzienność.

Programowanie

Na końcu naszego ogrodu jest rząd drzew, wraz z kamiennym murem. Wyglądają one na zachód, za nimi – mogiły, gdzieniegdzie metalowe krzyże. Chodzę tam z Sarą, wyglądamy – chłoniemy zachody słońca. Sara czuje ten nastrój wtedy, kiedy patrzę na coraz dalsze, pofalowane pola, znikające na horyzoncie. Choć znam ten widok, jestem zafascynowany, bo nigdy tak samo. Ona też patrzy, wzniesiona na moich rękach, by mogła wyglądnąć ponad murem. Nic nie mówi, nie wyrywa się, nie chce odejść.

Tak inny jest ten widok od tego, co przed murem – tam w zaroślach już mrok i nieprzyjemnie. Ale wystarczy tylko przylgnąć do jeszcze ciepłych kamieni, może lekko stanąć na palcach, by złapać ostatni blask przestrzeni, który zderza się z konarami drzew i niknie głębiej w zaroślach ogrodu. Twarze muskane przez czerwonawe niebo…

Patrzę na Sarę i wiem, że teraz właśnie tworzy się jej przyszłość. Tych obrazów nie będzie pamiętać, ale one pozostaną w niej na zawsze. Jeśli będzie kiedyś coś tworzyć, będzie z nich czerpać. Będzie ich szukać przez życie – wraz z tym ciepłem moim, bezpieczeństwiem, kiedy ją przyciskam do piersi. One pozwolą dać kiedyś bezpieczeństwo innej istocie.

Uczucia są pierwotne, i zawsze tak pozostanie. Cała filozofia, intelektualizm, służą tym drgnieniom uczuć. Daj dobre uczucia, "zaprogramuj", a stworzysz dobrego człowieka. 

Ja wracam tak często do mojego pięknego dzieciństwa. Nie pamiętam zbyt wiele z tego, czy ktoś mnie "programował", choć z pewnością robili to rodzice, starając się wychować wzorowo pierworodnego. Z pewnością robiła to babcia. Ale głównie co pamiętam, to pociąg do nieznanego. Do burzy, ciemnej nocy, do tego, co za bramą, za pierwszą górką, właśnie tam, gdzie nie mogłem chodzić. 

Nasze bezpieczne miejsca, do których wracamy – może nawet tylko w myśli… Spokojne chwile przed snem… Magiczne zakątki i ludzie, którzy mogą nam dać niespodziewaną wiarę i siłę. 

Nie lubisz smutku -nie czytaj

Ostateczne natarcie zbliżyło się od strony stóp. Śmierć
maszerowała wzdłuż nóg, które ziębły z dnia na dzień coraz dalej.
Opuchlizna na ręce również postępowała w stronę głowy… Tak, jakby
chciała do końca stłamsić tlącą się świadomość. Finał tej nierównej
walki, jak zawsze – taki sam…

Babcia już nie ma.

znów noc

Żałuję, że nie mogę pisać wtedy, kiedy idę ulicą, albo jadę samochodem. Często właśnie wtedy myślę o bliskich mi osobach i o tym, że właśnie wtedy wiem, co im napisać.

Jestem zmęczony… Córka śpi spokojnie, ale w ciągu godziny można spodziewać się akcji – przebieranie, karmienie. Teraz, kiedy ona jest z nami, to wydaje mi się zupełnie niezrozumiałe to, że ktoś może unikać wychowania dziecka. Wiem wiem, powiecie, że jest z nami dopiero tydzień, że i tak moja żona się zajmuje nią więcej niż ja itd. Ale to nie zmienia faktu, że jestem oczarowany.

Mam w głowie tak wiele myśli, ale kiedy próbuję o nich pisać to okazuje się, że są to określenia, które znam od lat, słyszałem tak wiele razy. Że dziecko zmienia moje życie na zawsze, że wnosi wiele nowego, inne uczucia i pasje… Nie będę dalej pisał, bo Wy pewnie też znacie te wszystkie opowieści. Co nie zmienia faktu, że kiedy dziecko w końcu przychodzi, to najśmielsze oczekiwania zmieniają się w nędzne pojęcia – wobec tego, co naprawdę się czuje.

Za dwadzieścia czwarta rano

Kończymy nagranie na dzisiaj… Zostaje jeszcze zwinąć kable, złożyć statywy i schować mikrofony. Ioana pewnie przewraca się z jednego boku na drugi, śpiąc na szpitalnym łóżku. Podczas ciąży są takie noce, w których spanie na jakimkolwiek boku jest prawie niemożliwe. Pozostaje wymuszony sen na siedząco.

Idę zwijać kable. A później – do domu, na dzienny sen.

Czas lotem błyskawicy

Patrzę na datę ostatniego wpisu… chyba zajmuję się zbyt wieloma sprawami, bo nie odczuwam zupełnie tak szybko biegnącego czasu. Wczoraj była premiera, a przy jej okazji szczególne dla mnie wydarzenie – moje zdjęcia w dość dużej ilości zamieszczone w kolorowym programie. Dobra okazja, żeby podsumować działalność fotograficzną, wyciągnąć wnioski na przyszłość…

Lubię zatopić się w jakimś przedsięwzięciu na 2-3 dni, ale później potrzebuję się oderwać, odespać, zainteresować choć na chwilę czymś innym. Fascynujące są książki, których tak niedoceniałem będąc nastolatkiem. Dziś fascynuje mnie to, że mogę wziąć do ręki coś, co zawiera wiedzę gromadzoną przez całe pokolenia. Historie, zdjęcia, analizy z miejsc, w których nigdy nie byłem, albo sprzed 100 czy 1000 lat. Jak świetnie poczuć ogrom wysiłków ludzkiego życia na przestrzeni wieków – oprócz zwykłych starań utrzymania się przy życiu, aż do niesamowitych osiągnięć ludzkiej wyobraźni, kreacji, logiki, czy szczególnie miłosierdzia, współczucia, zdolności przewidywania…