Kończ już…

Jutro planuję wyjechać o 6 rano. Teraz jestem jeszcze w pracy, na monitorze obserwuję pasek postępu programu renderującego film. Dlatego mam czas, żeby coś napisać. Zaraz pójdę do sklepu kupić coś na kolację.

Kiedy przypomnę sobie dzisiejszy ranek, to mam wrażenie, że miał miejsce tydzień temu. Oszałamiające. Jakbym zażył jakieś prochy, które spowalniają upływ czasu.

To ciekawe, że mężczyzna walczy, aby wyzwolić się spod wpływu kobiety (nawet jeśli nie chodzi w tym wypadku o matkę), a kiedy już mu się to uda, to oprócz uczucia panowania nad swoim życiem pozostaje mu wrażenie osamotnienia, oraz, co gorsza, odpowiedzialności za ich dwoje.

I jeszcze jedno – zachować się głupio, a później próbować to naprawić, to często robi się jeszcze większą głupotę. Bezradność, bezradność zachowania się w prostych sytuacjach. Śmieszność.
O czym piszę? O moim zmęczeniu. Nieważne.

Najgorsze, że nie mogę sobie przypomnieć, czy już dałem sobie insulinę…

Bliżej a jednak dalej

Dziwne jest to, że niekiedy trudno zdać sobie sprawę i wyrazić nawet proste uczucia, myśli, chęci, które żywimy wobec najbliższych osób.

Zamek

Czasem zdarza się, że w psychice powstaje taki kanał do którego prowadzą jedne drzwi. I czegokolwiek się doświadcza, to wszystko w głowie kojarzy się z tą jedną rzeczą, wszystko odnosi się względem niej. Prawie każde wydarzenie, uczucie, myśl jest kluczem, który pasuje tylko do tego jednego zamka w ciągle tych samych drzwiach, prowadzących do znanego już korytarza, z którego trudno się wydostać. Tymi drzwiami może być jakieś nieszczęście albo wprost przeciwnie – szczęście. Albo przedmiot pożądania, albo wstrętu itp. To jest rodzaj obsesji, czyli zniewolenia. 

Georgia

Wróciłem do domu o 22:20. Znów tak późno, a miało być wcześniej. Niedziela. Nie cieszy fakt zaliczonego dnia w pracy. Sara znów śpi, pozostaje mi ją uściskać we śnie. Jutro pewnie też się nie zobaczymy. Jaki to ma sens…

Miałem coś fajnego napisać, ale opuściła mnie wizja… Trzeba nie kombinować tylko iść spać, zebrać siły na wtorek, na te prawie tysiąc kilometrów. Nie mogę pisać, nie mam weny. Zresztą tak powinno być u uczciwie i spokonie pracującego człowieka – o godzinie za piętnaście dwunasta w nocy.

Dziś wieczorem filmowałem jedną kamienicę przez dwie godziny. Miałem sporo czasu, myślałem o ludziach, z którymi łączy mnie coś szczególnego. Dzwoniłem. Na razie nie jestem w stanie o tym opowiedzieć. Podróże duszy…

Zostawiam Was z czymś… To nie jest spokojne, nie kołysanka. To zastrzyk, jeden z tych, który stawia mnie na nogi.

Czy Go nie znajdą…

…aby szukali, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas…

Dz 17:27

Kiedyś odkryłem, że ten tekst tak dobrze pasuje do tego, co czuję względem Najwyższego. Tak, szukam go niedaleko ode mnie – w tłoku ulicy, wśród drzew, w ciepłych murach rodzinnego domu. W sensie mojego życia, tego ponad zwyczajną, codzienną egzystencją. Szukam po omacku, bo oczy nie są potrzebne. Ale też dlatego, że nie mogę udowodnić Jego istnienia tak, jak udowadnia się prawie wszystko w naszym świecie. Zwykle bierzemy coś w dwa palce i pokazujemy – to jest to. Albo przeprowadzamy dziesięć tysięcy eksperymentów i jeśli jakieś zjawisko powtarza się wystarczająco często, to uważamy je za dowiedzione. Najwyższy nie ulega tym metodom.

Paweł z Tarsu powiedział te słowa do Greków, a moja kultura to ich kontynuacja. Może dlatego tak silnie do mnie przemawiają. Silniej, niż wiele innych określeń, żydowskich z pochodzenia…

Sara śpi, pralka pierze, a ja… po trochu…

Zapisałem się do szkoły, zresztą głupotą byłoby się nie zapisać na warunkach, które mi zaproponowano. Lecz będąc na zajęciach wczoraj i dzisiaj nie widziałem się z córką dwa dni, co mnie po prostu boli.

Ioana w Białymstoku, sytuacja się nie poprawia, a nawet trochę pogarsza. Plan przewiduje ściągnięcie ją we wtorek, mam jechać wraz z naszą przyjaciółką, która jest pielęgniarką. Dom bez Ioany jest pusty, gdyby nie Sara to nie miałbym tu po co wracać.

Dziś wróciłem po dwudziestej drugiej. Po pierwsze założyłem zaległe pranie, a później zabrałem się za porządkowanie rzeczy do wyrzucenia. W międzyczasie otworzyłem list od Jerrego i Sharon. Zapowiadają, że przyjadą do nas w sierpniu. Ucieszyłem się. Jerry to jedna z niewielu osób, z którym połączyło mnie to uczucie – obezwładniająca, wręcz paniczna niechęć do rozstania się z nim po 2-3 tygodniach wspólnie spędzonego czasu. To było właśnie wtedy, kiedy podczas naszej ostatniej podróży, z Polski przez Ukrainę na Mołdawię, poznałem Ioanę.

Ulubiona muzyka Jerrego, którą podarował Ioanie, rozświetlała później moje szare i brudne sceny polskiej zimy, gdy z zajęć na studiach wychodziłem na przystanek miejskiego autobusu, niosąc w plecaku listy od niej i do niej. Ta sama muzyka grała na naszym weselu. Jerry… Dziś – ile może mieć lat…? Siedemdziesiąt? Teraz dla niego i Sharon przylot do Europy to wyzwanie.

Dziś pozytywnie myślałem o kilku szczególnych dla mnie osobach. Czy to rzeczywiście możliwe, że mógłbym im w ten sposób ich wesprzeć…? Moja babcia nieczęsto mówiła mi, że modli się za mnie, ale kiedy już to powiedziała, to mogłem być pewien, że naprawdę oddaje mi siebie. Czy to możliwe, że kiedy chcę czegoś z całego serca, to mogę temu pomóc? Moje życie to wiele spełnionych marzeń. Dlaczego nie mógłbym więc popchnąć do przodu marzeń innym? Czasem wydaje mi się, że mam za dużo szczęścia, mógłbym nim obdzielić kilka osób – dla mnie szczególnych…

I wracam myślą do Ioany. Może za chwilę to my będziemy potrzebować szczęścia… Życie, zdrowie ludzkie jest kruche i słabe jak cienka nitka…

Gospodynie i Gospodarze Domowi – łączcie się!

Dedykuję Ali…

Dzień zaczynam od pomiaru cukru, od niego zależy, kiedy będę mógł zjeść śniadanie. Dziś wreszcie sensowny wynik – 114, przez ostatnie kilka dni było nawet dwa razy więcej… Druga rzecz to założenie prania do pralki, pranie trwa około 2 godziny, więc mógłym powiesić przed wyjściem do pracy. Od 10 mam zmianę do dzieciaka, możemy więc przejść mycie, ubieranie i śniadanie razem. Jednocześnie próbuję dokończyć rozpakowania bagaży po przyjeździe. Ogarnięcie lodówki – które produkty za chwilę się przeterminują…? Parówki mają tendencję do psucia się jeszcze wcześniej.

Sara złapała paskudny katar, ale jest w dobrym humorze. Nie wiem kiedy siada mi na kolanach, bawi się lalkami, zaczyna mi nawet wciskać jedną w rękę – właśnie kiedy rozmawiam przez telefon.

Przy okazji mam pytanie – co zrobić w następującej sytuacji. Mam w zlewie pięciolitrowy garnek do umycia, w środku pływają jakieś grubsze farfocle. Wyjmuję z niego sztućce, nalewam więcej wody i wylewam do ubikacji. Przy wylewaniu słyszę niepokojący dźwięk i zaczynam obawiać się… Niestety tak, staranniejsze badanie kibla pozwala odkryć pogrążoną w nim łyżeczkę, której nie zauważyłem. Po jej wyciągnięciu (oszczędzam szczegółów) okazuje się, że należy ona do świątecznej zastawy, więc wyrzucenia jej chciałbym uniknąć. Macie jakąś radę co dalej…?

Z praniem – nie zdążyłem skompletować jasnych ubrań, będzie musiało zaczekać. Acha, no i trzeba przewietrzyć mieszkanie – taki szczegół…

Rozdzielenie

Sara i ja wróciliśmy do domu, zostawiając Ioanę prawie pięćset kilometrów za tylnym zderzakiem naszego samochodu. Nie mogłem zostać dłużej, muszę popchnąć sprawy w pracy, z drugiej strony trudno siedzieć na głowie nawet najlepszym przyjaciołom. Z kolei ból Ioany powrócił właśnie dzisiaj i o jej podróży nie mogło być mowy. Decyzja podjęła się więc niejako sama… Smutno trochę i głupio… Ale Ioanę będzie miał kto odwiedzać, może sama chodzić, jeść… Czekamy na rozwiązanie problemu, oby bez komplikacji…

Sara i ja jechaliśmy samochodem. Sara jest dla mnie wspaniałym towarzyszem. Rozpłakała się, kiedy na stacji benzynowej sam poszedłem zapłacić w kasie. Po długim uściśnięciu powrócił jej uśmiech. Przy wjeździe do Warszawy dopadła nas burza śnieżna, łapałem twarde grudki śniegu i podawałem dziewczynie. Trochę rozmawialiśmy, śpiewaliśmy też. Ale najwięcej obserwowała drogę, drzewa, niebo. Dostrzegła w sumie trzy samoloty, podziwiała gwiazdy.

Przypomniałem sobie jak niektórzy ludzie traktują swoje dzieci poniżej ich możliwości. Wyręczają je w czynnościach, które one są w stanie zrobić, zwracają się do nich z żenującą dziecinnością. Oczywiście, że trzeba dzieci mówić wolniej, niż do dorosłego człowieka. Prostszym językiem, pozostawiając czas na zastanowienie. Ja rozmawiając z moją niespełna trzyletnią córką mam wrażenie, że czuję jej myśli. Zbuduję zdanie trochę prościej i widzę, że ona rozumie. Każda rozmowa to krok naprzód, w jej głowie otwierają się nowe drzwi, przecierają nowe ścieżki. Czy mam przewidzenia? Sam nie wiem, to wydaje się takie nieprawdopodobne. I jednocześnie boję się, że za bardzą ją dotykam, że zbliżając się tak blisko, może skrzywiam ją jakąś moją ułomnością…

Czy lekarz musi byc chamem

Noc pomiędzy pierwszym a drugim świętem. Leżąc w łóżku moja dziewczyna przewraca się z boku na bok. Boli. Jakiś czas zastanawiamy się czy to kręgosłup czy nerka, ale w końcu staje na tej drugiej możliwości. Nospa i paracetamol nie przynoszą ulgi. Po godzinie Ioana z powodu bólu nie może już leżec, chodzi. Przed o 0:46 dzwonimy na pogotowie. "Będzie szybciej, jak sami przyjedziecie" – mówi dyspozytorka. Michał podjeżdża pod klatkę samochodem, jedziemy przez białostockie ulice. Michał mieszka tu nie tak długo, pytamy policjantów, jak dojechac. Policjanci mają dziś robotę – świąteczna bijatyka w środku Białegostoku

Wreszcie – łatwo poznac pogotowie, po szeregu ustawionych karetkach – jest ich dziesięc albo więcej. Nie wiadomo, gdzie ambulatorium, trzeba pytac portiera. Pierwsze piętro. Lekarka podaje zastrzyk Nospy oraz skierowanie na oddział patologii ciąży. Nie udaje się nam wytargowac karetki na transport.

Szukamy szpitala, jest na ul. Skłodowskiej – ogromny. Ciemne okna, zamknięte wejścia, nie wiadomo, gdzie podjechac. Michał wysiada z samochodu, idzie szukac wejscia. Wraca po 10 minutach. Jedziemy. Kolejne drzwi izby przyjęc zamknięte, na pojeździe stoi karetka, w niej majaczy kierowca. Michał pyta dalej. Znów jedziemy. Stajemy pod ogromną ścianą szpitala z mnóstwem okien. Michał znika w drzwiach, mijają minuty, dziesięc minut, piętnaście. W jednym z okien na pierwszym piętrze łysy mężczyzna w fartuchu pali papierosa i rozmawia z kobietą. Na tylnym siedzeniu Ioana, jęcząc, zwija się i szarpie na przemian oparcie fotela i uchwyt od drzwi. Facet patrzy wprost w naszą stronę, czuję się głupio, ale mam nadzieję, że nie widzi mojej dziewczyny. Mijają minuty, w samochodzie coraz zimniej. Facet otwiera okno i wyrzuca przez nie papierosa, odchodzi. Wreszcie Michał wraca. Prowadzę do wejścia trzęsącą się moją dziewczynę. Z okna patrzy na nas już tylko kobieta.

Pielęgniarka z miłą twarzą otwiera drzwi. Pierwszy uśmiech nowego dnia. Ioana znika, Michał opowiada. "Wpadłem tutaj – pytam kogoś, gdzie izba przyjęc. Powiedziano mi pierwsze piętro. Tam nikogo. Narobiłem hałasu, z drzwi wypadł lekarz i pielęgniarka. Na drugim końcu korytarza przyjmują tych zakrwawionych z bijatyki. Dopiero później trafiłem tutaj, ale te drzwi były zamknięte. Kobieta otworzyła jak zacząłem się dobijac".

Otwierają się drzwi, pielęgniarka mówi, że Ioana może się przebrac. Wchodzę, pomagam ściągnąc buty. Za chwilę przychodzi łysy facet – lekarz. Siada przy biurku. Pielęgniarka poważnieje. "Może pani usiąśc" – rzuca od niechcenia, nie patrzac na nikogo. "Nie mogę siedziec". "Acha. Przebyte choroby?" Ioana nie od razu może się skupic. "Ale szybciutko, ja też szybko chcę skończyc, nie tylko pani". Popatrzyłem na dziewczynę w koszuli nocnej, z wystającym brzuchem, na stojąco skręcającej się z bólu. Na lekarza, wpatrzonego w biurko i wypełniającego papiery niedbałymi pociągnięciami. Pomyślałem, że kiedy przychodzę na scenę w teatrze żeby poznac nowego aktora, to się przedstawiam. Czy lekarz musi byc chamem?

Lekarz wychodzi, pielęgniarce wraca miły wyraz twarzy. Idziemy dalej, Ioana na wózku. W windzie pielęgniarka naciska "S" – to najniższy poziom. Otwiera się przed nami długi na może 50 metrów korytarz, z plączącymi się u sufitu rurami, poobijanymi ścianami i blachami przytwierdzonymi do gzymsów zwężeń. Na końcu, w jakimś ciemnym pomieszczeniu, jakieś osoby, tlący się papieros, dźwięk telewizora. Jedziemy windą w górę. Wreszcie oddział, tu zostajemy Michał i ja. Ioana znika w ciemnym korytarzu. Jest godzina 2:40.

Michał

Usłyszałem o Tobie gdy miałem może dziesięc lat. Mówili – przyjdzie Michał, on ma ciekawe idee i obserwacje. Chciałem się do Ciebie zbliżyc, poznac. Później pracowaliśmy razem przy programach radiowych, a jednak byłem dalej niż bliżej. Spotykaliśmy się, spotykały się nasze rodziny. Rozmawialiśmy o ideach, subtelności, ludziach, szczególnie kobietach, dziwnych zdarzeniach, o walce, przetrwaniu, sensie. Rozumieliśmy się. Ale kilka miesięcy temu połączył nas bardziej Twój nieoczekiwany telefon, który odebrałem w pędzącym w ciemnościach samochodzie, na mojej drodze z pracy do domu. Dojechałem, napisałem maila, jakiego nikomu nie mógłbym napisac. Ciesze się, że jesteś…

Z niewielu mężczyznami sprawia mi przyjemnośc rozmowa, Ty jesteś wyjątkiem. Snuliśmy się dzisiaj po małych białostockich uliczkach, na których stare drewniane domki sąsiadują z wyremontowanymi willami. Tak znajomo brzmią Twoje słowa, takie wprost. Dorastałem przez lata, żeby w końcu móc tak z Tobą porozmawiac o wspólnych zawikłaniach życia. W tej rozmowie ja też mogłem Ci coś dac, a to dla mnie ważne. Przy obiedzie zapytałem, ile masz lat. Nie mogłem uwierzyc – jestes o dziewiętnaście lat starszy.