Dzień jak dzień

Dziś cały dzień na zajęciach z fotografii. Powrót do domu, w którym – remont. Nasz przyjaciel pomalował dziś ściany i położył panele. Mnie nie pozostało wiele do zrobienia, założenie listwy na przesuwane drzwi i coś tam jeszcze… Później wspólnie jedliśmy kolację, odwiozłem go do domu. Następnie zrobiłem coś w kuchni – żeby choć trochę pomóc…

Nie założyliśmy drzwi do naszego pokoju, więc każde słowo wypowiedziane w przedpokoju powraca echem od pustych ścian. Śpimy w pokoju mojego brata, który od kilku miesięcy mieszka w Krakowie.

Sara, podczas suszenia włosów, usnęła mi na rękach, zmęczona.

Jeszcze rzucę okiem na kadry zrobione na dzisiejszych zajęciach… A później – dobranoc!


Szaranagajama

Od dwóch dni chodzi za mną ten wiersz, znany ze szkoły podstawowej. Tak więc i dla Was to pewnie żadna nowość. Już wtedy, tam w klasie, czytając go wzrokiem, wśród moich dawnych kolegów siedzących przy brzydkich ławkach z metalu i płyty paździerzowej, czułem to coś, co czuję i teraz. Nawet jeśli dzisiaj podkładam sobie pod niego ileś tam więcej moich przeżyć, łącznie z tym ostatnim. Tak, ja niedawno miałem mój piec podobny do bramy triumfalnej. I sam się go pozbyłem, z premedytacją i bezdyskusyjnie, bo tak było trzeba. To, co pozostało, wystarczy mi, puste miejsce się zabliźnia, staje się moją nową wartością.

Ten wiersz idealnie pasuje do moich przeżyć, genialnie oddaje mój stosunek do tych chwil, których szczęście a następnie nieszczęście było sprowokowane przeze mnie samego. Ach, to "przymróżenie oka", to zaangażowanie! A jednocześnie świadomość, że piec jest tylko piecem… To niesamowite i niemożliwe (zdawało by się) pogodzenie zaangażowania w tragedię z dystansem do niej.

Nie muszę sam pisać wierszy, jestem wdzięczny, że ktoś zrobił to za mnie. Jestem szczęśliwy, że ktoś poczuł to, co ja. Dzięki paru strofom wiem, że nie jestem sam.


Mam piec
podobny do bramy tryumfalnej!

Zabierają mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!

Oddajcie mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!!

Zabrali.

Została po nim tylko
szara
naga
jama
szara naga jama.

I to mi wystarczy:
szara naga jama
szara naga jama
sza-ra-na-ga-ja-ma
szaranagajama

Miron Białoszewski

Inteligencja społeczna

Czytam "Inteligencję społeczną" Daniela Golemana. Jakoś niełatwo się to czyta, nie wiedziałem dlaczego dopóki nie dotarłem do 1/3 książki i nie zobaczyłem okropnej kalki językowej z angielskiego. Zacząłem przyglądać się stylowi i zauważyłem, że tłumacz to słaby literat. Zdarza się, że kalkuje również szyk zdania lub szyk zdań złożonych czyniąc karkołomną wypowiedź, którą inaczej można by gładko i jasno wyrazić po polsku.

Sama książka jest dla mnie fantastyczna, gdyż potwierdzając mechanizmy, które sam przeczuwałem i odkrywałem przez wiele lat, sięga jeszcze dalej i otwiera mi szerzej oczy. Przykłady:

Nasz mózg rejestruje odrzucenie społeczne w tym samym obszarze, który się uaktywnia, kiedy odniesiemy ranę fizyczną. (str. 140)

Czyli boli zupełnie podobnie, jakbyśmy dostali "kulą w pierś". Ktoś z Was to zna? Bo ja tak!


…oczekuje się, że silny przywódca okaże złość, kiedy grupie, którą kieruje, nie uda się osiągnąć celu. Bez względu na to, czy złość jest w danym momencie najskuteczniejszą reakcją, nie wydaje się społecznie nie na miejscu, kiedy wyraża ją szef.
(str. 119)

Chyba nie wymaga komentarza 🙂


Nasze wspomnienia są częściowo rekonstrukcjami. Za każdym razem kiedy przywołujemy jakieś wspomnienia, mózg nieco je zmienia, dostosowując przeszłość do naszych obecnych trosk i zrozumienia. Na poziomie komórkowym przywołanie wspomnienia oznacza, że zostanie ono "ponownie scalone", nieco zmienione chemicznie przez nową syntezę białka, dzięki której zostanie po aktualizacji na nowo przechowane w zasobach pamięci. (…) Zatem kiedy przywołamy wspomnienie następnym razem, będzie ono miało tę zmodyfikowaną formę, którą nadaliśmy mu ostatnio. (str. 101-102)

Czyli sami możemy zmieniać nie tylko sposób, w jaki postrzegamy nasze wspomnienia, ale również same wspomnienia. A modyfikując pamięć (zwłaszcza o sobie samym) wpływamy na to, jak siebie postrzegamy obecnie, czyli w efekcie zmieniamy siebie na przyszłość. Ten proces zachodzi przez całe życie, co jest bardzo optymistyczne 🙂 bo może oznaczać, że jesteśmy w stanie zapomnieć o np. o najgłębszych urazach.

Dobrej nocy!

Fotografować dźwięki

W samochodzie słucham jakiejś starej kasety Stinga, nagrania z koncertu. Nagrania koncertowe są zupełnie inne od studyjnych, zdecydowanie wolę te pierwsze. Bije w nich jedno serce, płyną tym samym odechem, na nich można się przekonać ile jest wart muzyk. Studyjne są dużo bardziej dokładne w wykonaniu i brzmieniu, ale sterylne,  chłodne. Moim zdaniem – są po prostu nieprawdziwe. Chociaż od kilku lat również nagrania z koncertów mogą być bardzo zafałszowane, a to za sprawą techniki, która pozwala wyrównać każdą nutę w studiu nagrań.

No więc słucham tej kasety od wielu miesięcy, ale dopiero dzisiaj spodobał mi się jeden kawałek, z odjazdem jazzowym. Każdy instrument wydaje się grać "w inną stronę", ale wszystko splata się doskonale w nostalgicznym nastroju. Piękna jazzowa improwizacja na fortepianie, rozwijająca się, rozkręcająca w najlepszym opanowanym a jednocześnie ognistym stylu.

Żałuję, że nie mogę tak grać, choć dziś bardzo dobrze czuję te nastroje. Ale by grać należy opanować instrument, a później trzeba grać już nieprzerwanie, aby tego nie stracić. Do tego trzeba ogromnego nakładu pracy tylko po to, aby utrzymać sprawność.

Marzę, aby fotografią móc oddawać taką różnorodność nastrojów…

Powiedz, jak latasz?

– Powiedz mi, jak latasz?
– Ja muszę ruszać rękami tak, jakbym pływała.
– Tak? To męczące. Ja nie ruszam rękami. Niczym nie muszę ruszać. Za to latam w pozycji poziomej.
– Jakbyś leżał na brzuchu?
– Tak. Ale żeby wystartować nie muszę się kłaść.
– To jak startujesz?
– W zasadzie to nie wiem. Wiem, że stoję na ziemi, a później się odrywam i lecę w poziomie, głową do przodu.
– Acha. I nie musisz robić nic?
– No nie, muszę, ale u mnie polega wszystko na koncentracji. Odkryłem w sobie ośrodek latania, tutaj gdzieś w okolicach przepony. Ale muszę go aktywować poprzez koncentrację. Jeszcze dobrze nie umiem tego kontrolować, na przykład nie zawsze udaje mi się od razu oderwać od ziemi. Skupiam się i dopiero po jakimś czasie czuję, że się podnoszę.
– Ciekawe…
– Im lepsze skupienie tym szybciej mogę się unosić. Czasem idzie mi całkiem łatwo i unoszę się bardzo wysoko. A wtedy boję się, że jeśli stracę koncentrację, to spadnę na ziemię jak kamień.
– Spadłeś kiedyś?
– Nie pamiętam, chyba nie. Zdaje się spadałem raz, ale nad ziemią udało mi się wyhamować.

W blasku lampki solnej, świecącej pomarańczowo ponad naszymi głowami, leżymy w naszym łóżku, zwróceni do siebie. Odlatują słowa… Pozostają spokojne, senne oddechy…

Niedopowiedzenia

Dlaczego o tak wielu pięknych rzeczach, które widzę w innych, nie mogę z nimi porozmawiać. Chciałbym czasem wyciągnąć taki jeden miły detal, oświetlić go ze wszystkich stron, pokazać i nazwać. A może i tego byłoby mi za mało. Może chciałbym wycisnąć z niego całą tę zawartość, która powoduje ekscytację. Ale okazuje się, że lepiej pozostawić go w cieniu, wśród innych szczegółów i cieszyć się nim nawet wtedy, kiedy jest mało dostrzegalny. Cieszyć się tym, że właśnie ja wiem, że on tam jest.

Jest też drugi biegun. Nie mogę porozmawiać z innymi o tym, co widzę w nich niedobrego. Inni też rzadko mi mówią o tym, co widzą we mnie niezbyt korzystnego.

W imię jakoś ogólnie pojętego własnego interesu nie rozmawiamy ani o dobrych ani o złych detalach. Nie pozostaje nic innego jak tylko się z tym pogodzić. 😉

Pusto w pisaniu, oraz start ’37

Po dłuższym okresie częstego pisania tu na blogu nadeszła susza. Może pozwoli mi ona skoncentrować się bardziej na fotografii i nadrobić zaległości w szkole. Dzisiaj zajmowałem się autoportretem, rano wpadły mi do głowy trzy pomysły, które udało się zrealizować…! I jestem nawet zadowolony.

Dziś cicho i spokojnie rozpocząłem trzydziestą siódmą wiosnę mojego życia. Chyba pierwsze od wielu lat urodziny, podczas których nie czułem smutku. Może dlatego, że ich nie obchodziłem 🙂 Dziękuję wszystkim – to przeważnie kobiety – którzy pamiętali o mnie. Mówiąc krótko – wiem, że nie odwdzięczam się podobną pamięcią. Jesteście w tym lepsze od nas, mężczyzn. Jesteście lepsze też w paru innych dziedzianch… 🙂 Dziękuję, dziękuję!

Jeszcze o Cloudbusting

Ciągle chodzi mi po głowie ten teledysk. W subtelny sposób pokazuje relację tej kobiety i tego mężczyzny. To nie jest zwykła zakochana para 🙂 Jej niewiele zależy na wynalazku. Zaś on widzi tylko maszynę. Książka w kieszeni myli kobietę, powodująć nieuzasadnioną radość, szybko skarconą przez niego. On dostrzega kobietę dopiero wtedy, kiedy dostaje od niej schemat jakiejś części maszyny. Niestety wkrótce agenci zabierają go, a ona może dla niego zrobić tylko to – uruchomić maszynę – bo tylko to jest dla niego ważne. Nie będą razem, on pozostaje w rękach agentów, ale dwie najważniejsze rzeczy spełniły się – maszyna zaczęła działać a jej udało się coś dla niego zrobić.

Tysiąc kilometrów

Dziś ciągle staje mi przed oczami wczorajsze tysiąc kilometrów. Podróżowanie to moja natura, a droga i asfalt to jeden z domów. CB radio to łączność z braćmi niedoli na polskich drogach, to wspólna walka. Gdy byłem nastolatkiem czytałem książkę o wyprawach Rosjan bombardujących Berlin. Lot trwał bardzo długo, a jeden z pilotów lubił godzinami patrzeć w ziemności na ledwo błyszczące wskazówki przyrządów. Ja tak właśnie lubię. Noc, milczenie, przestrzenie i przemyślenia. Ustawiam w światła zegarów tak, aby ledwo się świeciły. Samochód to mój brat, szanuję go a on jest chętny robić to, co chcę. Ale opowieść o samochodzie zostawiam na kiedy indziej… 😉

Cloudbusting

Ioana w domu! Od godziny 1:15 w nocy. Do tej pory ból jeszcze nie wrócił, czy to możliwe, by tak zostało?…

Budziłem się rano dwa razy, za każdym razem zdrętwiały, z gasnącymi snami w oczach, o których nie mogę napisać… Mieszanina emocji, silnych, trzeba żyć mimo nich i czekać… mam nadzieję, że przejdę… z gorącym przekonaniem, że to, co mnie spotyka, mam głębszy sens – Najwyższego. Ból wewnątrz… Uczuciom próżno zaprzeczać. Jak wyjść na powierzchnię…? Wychodzę – każdego ranka, wieczorem – staram się nie myśleć o niczym.

W krótkich chwilach… Drzewa jeszcze nie wypuściły liści. Dopiero czeka mnie największe uderzenie – zieleni uginającej się pod łagodnymi powiewami wiosny. Trzeba tę zieleń zobaczyć wśród pól, które pamiętam z dzieciństwa, z wypadów na rowerze gdy byłem nastolatkiem. Zagubienie się… Gdy się zazieleni i trochę ociepli, czeka mnie największe uderzenie. Co wtedy? W krótkich chwilach boję się, że czeka mnie jakieś schizo… Wszystko ma swoją wytrzymałość, jeśli się ją naderwie, to pełnego powrotu już nie ma. Zwichnięty staw nie wróci do pełnej dawnej sprawności, w zaszłej zbyt daleko psychice pozostaje ślad i skłonność.

Z jednym z moich przyjaciół (jest schizofrenikiem) wracałem z Krakowa do mojego domu. Po drodze musiałem stanąć, żeby przyjść do siebie (hipoglikemia). Kiedy czekaliśmy chyba 15 minut (dość długo to trwało) on powiedział – chyba wolę moją chorobę. Odparłem – ja wolę moją.

Zostawiam Was z utworem, który chodzi mi po głowie od kilku dni, towarzyszy, słyszę go w głowie. Popatrzcie, dobry film, konsekwentny w silnym nastroju. Mały odlot.