Misterium

Do Kalwarii Zebrzydowskiej na misterium pojechałem pierwszy raz, zobaczyć. Na prawdziwe fotografowanie wybiorę się następnym razem. Na razie nie jestem w stanie napisać nic więcej. Muszę odespać 😉



(nocne czuwanie)

O kimś

Dziś był smętny dzień szczerości… Nie mamy czasu na szczerość… "nic nigdy nie stanie się aż do końca", również wzajemne zrozumienie. Rozumiemy innych na tyle, na ile jest to potrzebne dla nas samych. Ludzkie związki nasycone są walką o zaspokojenie potrzeb, miłosierdzie w praktyce nie ma sensu…

Koniec tematu.

Opowiem Wam o pewnym człowieku, o którym usłyszałem od mojego przyjaciela:
Mam pracownika, do którego kiedykolwiek przychodzę – on ma dla mnie czas. Często siedzi sobie przed komputerem i wydaje się, że nic nie robi. Nie biega nerwowo, nie widać, że jest zapracowany. Ten człowiek ma też czas dla innych, pomaga im, jest lubiany. Kiedy poprosiłem go, żeby pomógł zainstalować nagłośnienie w firmie – zorganizował to sam. Często chodzi sobie spokojnie po sklepie, zagaduje z klientami. Ten człowiek sprzedaje
o sześćdziesiąt procent więcej niż pozostali.

Tę opowieść dedykuję wszystkim zapracowanym, którzy tracą głowę w codzienności…

Jutro – start!

Odwlekam moment, w którym na poważnie zacznę myśleć o jutrzejszych sprawach. Skleciłem tylko listę rzeczy "do zrobienia" na najbliższy tydzień. Zrobiłem dlatego, żeby zmniejszyć wrażenie "ogromu rzeczy" i "niemożności ich ogarnięcia". Poskutkowało, mając je spisane na A4 można przynajmniej mieć przez chwilę wrażenie, że nad czymś się panuje. Przynajmniej nad kartką 🙂

Spałem dziś do południa, na szczęście bez przykrego wrażenia zdrady własnej rodziny. Nabrzmiałe sny – zlepki przenikających się obrazów i kilku akcji naraz. Znam je już – tak przeeksplatowana dusza wyrzuca z siebie rozpierające ją wrażenia. Byłem jednocześnie w USA, Paryżu, i na podkrakowskiej linii kolejowej między jakimiś dwoma wsiami. Przyjmowałem się do amerykańskiej szkoły, grałem w koszykówkę, fotografowałem most zwodzony, otwierający się raz na 40 lat, i czepiałem się nocnych pociągów towarowych, żeby jakoś powrócić do domu. Przebudzenie z odrętwieniem, z którego wychodziłem 20 minut…

Jutro – start, spróbuję bez uczuć, na dłużej starczy sił.

Acha, i muszę zwolnić tu na blogu…

„Jego niebo..

dla pewnego Piotra

.

jest
taki Pan
błękitny
Pan
co słów swoich
dzban
kołysząc niebo
w chmury
wlewa

jest
niebo takie
co Jego
smakiem
goryczy
brakiem
słońcu palce
cierpliwie
rozgrzewa

jest
jasne słońce
w łagodność
gorące
myślami wrzące
co
w Jego literach
cichutką symfonią
pobrzmiewa"

Jego niebo..
flamenco_night


Chciałbym odpowiedzieć bardziej górnolotnie, ale po prostu w tym momencie mnie na to nie stać. Przyznaję się, tak bywa, natchnienie – nie sługa. Więc piszę wprost, łopatologicznie. Flamenco_night, nie wiesz, bo skąd masz wiedzieć, że Twoje słowa to spełnienie mojego niedawnego cichego życzenia – żeby ktoś odpowiedział ciepło na moje słowa. A może wiesz? Może ukrywasz swoją tożsamość, jesteś osobą z mojego otoczenia, która nie ma odwagi powiedzieć albo napisać mi kilku słów wprost? (Uwaga, teraz będzie jedno "techniczne" zdanie) Więc przeanalizowałem posiadane przeze mnie informacje na Twój temat (dwa diametralnie różne blogi – pobieżnie, charakter zamieszczanych przez Ciebie grafik, wpisy, komentarze, odpowiedzi, ich charakter itd.) i stwierdzam, że prawdopodobieństwo, że się znamy z widzenia, jest bardzo małe, oceniam je na mniejsze lub równe 1 procent. 😉

Sprawiasz wrażenie, jakbyś mnie dobrze znała. Wiem, są na to sposoby, żeby takie wrażenie sprawiać. Ale podobnie jak Ty przeszedłem już tyle, że nie tylko łatwo się nie nabieram, ale też się nie boję – choćby tego, że zostanę nabrany 😉 Prawda to tylko kwestia czasu…

Wiedźma, tak, to by się zgadzało. Znałem przynajmniej jedną taką osobę, zresztą to nie ona nadała sobie ten przydomek. Chciałbym kiedyś napisać o niej, ale chciałbym, żeby mój styl był wart tego, co dla mnie zrobiła. Gdy miała wizję, potrafiła czynić cuda ze zwykłej rzeczywistości. Kiedy miała dół, był przeraźliwy w swej przepastności… Ale to inna historia.

Skoro więc mamy coś wspólnego, to może ja jestem choć trochę… wiedźminem…?

Muszę iść po Sarę. Będzie kąpanie, przebieranie itd. Ale na koniec zacytuję Twoje słowa, które brzmią mi znajomie 🙂

…jestem ryzykantką;) (…)
Poza tym.. czytając Ciebie, w wielu słowach widzę siebie – dość
dawno mi się to nie zdarzyło, przyznam. Jest jeszcze tylko jedna Osoba
w sieci, która uderza we mnie w tak żywe dźwięki.. Przyznasz, ze dziwne
byłoby nie chcieć tego zgłębiać, przyglądać się, jakimi ścieżkami i w
jaki punkt, wiedzie 🙂

Ona

Szła środkiem przejścia wielkiej hali targowej, wśród fortepianów. Kroczyła szybko ale spokojnie i zdecydowanie, a przede wszystkim – elegancko. Elegancja stała się jej naturą już dawno, nie myślała o niej ani kiedy szła teraz, ani kiedy wcześniej nakładała kolejne części makijażu, z delikatnymi akcentami na powiekach i przygaszonym walorem na twarzy. Walorem, który starannie pasował do czarnego ubrania – krótkiego, prostego płaszcza, czarnych, niezbyt szerokich spodni. A przede wszystkim – do czarnych dalekowschodnią czernią włosów. Kroków wyprostowanej, godnej postaci nie zaburzała czarna, niewielka walizka na kółkach z długą rączką, którą ciągnęła za sobą. Ot podróżny image około trzydziestopięcioletniej kobiety, zwykły dla niej, niezwykły wśród otoczenia.

Zmierzała w stronę wyjścia, wśród chaotycznego tłumu zwiedzających, kiedy dostrzegła z drugiej strony nadchodzącą powoli postać mężczyzny, europejczyka. Zwróciła uwagę ponieważ on z daleka zatrzymał na niej wzrok spojrzeniem nieco zbyt długim i zbyt konkretnym. Zbliżali się do siebie szybko z przeciwnych stron, a on, czuła to, czekał na kolejny moment. Wreszcie z bliska zmierzył wzrokiem jej drobną postać. Oczywiście nie musiała patrzeć, by to zauważyć. Na chwilę przed tym jak mieli się minąć on skręcił w prawo i obracając się wokół siebie spojrzał znów, z boku – ale tak, że nie mogła tego nie dostrzec. Znała ten prosty sposób, gdy mężczyźni chcąc zyskać trochę czasu idą w jedną stronę, by spoglądać w drugą. Ale on nie zrobił tego ukradkiem, nie czekał, aż ona przejdzie, by popatrzeć z tyłu, jak robi to większość mężczyzn na ulicy.

Zdążyła jeszcze zauważyć, że podszedł do wystawowej gabloty, kiedy pomyślała, że mogłyby ją zainteresować części fortepianiu, wystawione tuż obok. Pochyliła się nad stołem, patrząc na małe młoteczki, dźwigienki, zapadki rozebrane na części i poukładane na czarnym materiale. On był blisko, po lewej stronie. Kiedy zaczęła się odwracać, otworzyła swoją twarz wprost na… jego wzrok! – jasny, otwarty, zaskoczony. Jednym nagłym lecz delikatnym powiewem ogarnął jej czoło, oczy i policzki, zatrzymał je w pół drogi do jego twarzy. Poczuła na sobie jego zdziwienie i badawczość, i swój nagły niepokój. O jakość makijażu nie musiała się martwić – ani o dyskretne niebieskawe cienie, ani o odrobinę mocniejsze, czerwone, na górnych powiekach. Była pewna, że wygląd jest bez zarzutu. Ale on najwyraźniej… zrozumiał. Nie zdążyła popatrzeć ale poczuła tę falę, która z tak bliska, bezkarnie, zabuszowała po jej twarzy. Jasną falę zaskoczenia, uśmiechu, może nawet triumfu i… bezczelności.

Odwrócił się jakby na chwilę… Wtedy szybko… zniknęła.

Frankfurt


Targi prolight+Sound, Musikmesse we Frankfurcie. Tlum ludzi, kilometry korytarzy, cale hale instrumentow muzycznych, poczawszy od detych, poprzez smyczkowe, klawiszowe, perkusyjne, konczac na calych systemach komputerowych do tworzenia muzyki. Sa rowniez organy! Na kolejnych halach – glosniki, cale studia nagran, swiatla, sterowniki… Ogromna masa sprzetu. I – paradoksalnie – panuje tutaj taki halas, ze trudno czegokolwiek posluchac – czy to koncertowego fortepianu, czy nowego rodzaju glosnikow.

Trudny do wyobrazenia i troche tez do zrozumienia jest ogrom pracy poswiecony przygotowaniu tej imprezy, wlacznie z katalogami, plakietkami, wielkimi nadrukami na standy i bannery, ktore maja kierowac strumienie ludzi do poszczegolnych hal wystawowych. Wszystko przygotowano na tylko 4 dni. Na korytarzach poluja na nas dziewczyny z przenosnymi komputerowymi ankietami, ktore wypelnia sie plastikowym rysikiem. Pomiedzy halami przenosimy sie w zabudowanych moze 8 metrow nad ziemia korytarzach, z ruchomymi chodnikami i schodami. Zas wychodzac calkiem na zewnatrz mozna skorzystac z jezdzacego po targach autobusu. Pozwala on dostac sie na drugi koniec targow w dziesiec minut, zamiast trzydziestu-czterdziestu (gdy pieszo).

Na glownym placu zostal zbudowany namiot z trzema scenami wewnatrz. Dlatego moga tam bezustannie odbywac sie koncerty, gdyz kiedy na jednej scenie akurat graja, to na dwoch pozostalych trwa zmiana sprzetu.

Najbardziej ciekawe sa dla mnie prezentacje i seminaria, ale te najczesciej sa prowadzone po niemiecku(!). To dziwne dla targow, ktore maja przeciez charakter "worldwide".

Jestem zmeczony tlumem, niezmiennie poruszajacym sie we wszystkich kierunkach, i halasem. Koncze, za dziesiec minut jestem umowiony z kolegami dwie hale dalej. Musze sie pospieszyc.

(Pisze uzywajac publicznego standu i nie wszystko tu dziala, przepraszam wiec ze nie ma polskich liter i ze ten wpis moze byc troche dziwnie sformatowany)

Podolac jej smutkowi

Może paraliżuje mnie nieco strach, że Czyjemuś smutkowi nie podołam.. to takie małe cienie ambicji przyjmowania wszystkiego zadaniowo..

flamenco_night

(Pisze bez polskich liter, na niemieckiej klawiaturze… uwiera mnie to ale nie mam wyjscia)

Tez czesto podchodze zadaniowo, i z ambicja. Niestety, nie mozna zetrzec kazdej lzy z oczu drugiego czlowieka. Zeby to zrobic trzeba by go choc troche zrozumiec, a to tez trudne. Skad nawet wiemy, ze on by tego chcial…? Jestesmy skazani na nasz smutek i na samodzielne uporanie sie z nim. Jestesmy samotni wobec nawet najszczerszych checi bliskich osob.

Otul mnie niebo

Niebo ze zmęczenia zamyka się nade mną. Nasuwa czarnym, miękkim kloszem; raczej cieniem cichej mgły. Nie walczę z nim, nie buntuję się. Czekam – wchłania mnie, a ja przymykam powieki. Otula miękkim pluszem – skronie, policzki, ramiona – jakby włosami, może dłońmi, muskającymi zaledwie puszek twarzy. Zrezygnowany nie walczę, aby go odepchnąć, ani go dosięgnąć. Nie walczę – może dlatego jest dziś dla mnie łaskawe.

Przepraszam Was…

…miałem taką ochotę zaglądnąć do "W każdym kątku po dzieciątku" oraz do "Lazurowych kropli", ale już nie dam dziś rady… Dzieje się to, czego się obawiałem – znów powiązałem trochę uczuć z ludźmi, a teraz zaczyna brakować dla nich czasu. Nie znoszę, kiedy jest się "sezonowym" przyjacielem albo znajomym. Chyba lepiej nie być nim wcale….

Spiętrzyły się zadania i prace, dziś po południu – padłem bezsilny do łóżka na 3 godziny, po obudzeniu dochodziłem do siebie przez godzinę, zdenerwowałem się na moją rodzinę, która też była zdenerwowana itd… jutro zaczynam pracowity tydzień, piętrzą się nowe możliwości, chcę je wszystkie złapać, jak najwięcej skorzystać. Muszę iść spać, MUSZĘ.

Zdążyłem

W mojej pracy realizuję dźwiękowo przedstawienia teatralne. Dzisiaj, pół godziny przed spektaklem, wyszedłem do sklepu oddalonego o może 30 metrów od teatru. Będąc w środku poczułem, że coś jest nie tak. Wyciągnąłem cukierka, których kilka zawsze noszę przy sobie. Po nim – następnego, i następnego. Niestety, czułem się coraz gorzej. W końcu przysiadłem gdzieś w sklepie mając świadomość, że w tym stanie nie przejdę tych 30 metrów z powrotem. A czas mijał – z pół godziny pozostało piętnaście minut do przedstawienia.

Ponieważ przysiadłem przy lodówkach, musiałem się przesunąć, kiedy jakaś dziewczyna (w zasadzie – kobieta, ciągle nazywam dziewczynami kobiety które są moimi równieśniczkami) chciała kupić jogurt. Wrzucałem w siebie po kolei "krówki" i czekałem na efekt.

Atmosfera w sklepie była wesoła, zresztą ja też. Byłem dobrej myśli, w końcu 10 minut powinno mi wystarczyć. Sprzedawczynie proponowały mi pomoc, ale podziękowałem. Dziewczyna (kobieta), bardzo sympatyczna, wychodząc, z uśmiechem spytała:
– Hipoglikemia?
– Tak – odpowiedziałem.
– Ja też to mam – uśmiechnęła się już w drzwiach. Pomyślałem – jakże miło spotkać kogoś, z kim ma się wspólną chorobę. Zawołałem za nią:
– To poproszę o wizytówkę – będąc jednocześnie zły, że nie mam własnej przy sobie.
– Ale ja nie leczę – odkrzyknęła.
Wiem, że nie leczy, bo tego nie da się wyleczyć. Dobry dowcip, prawda?

Pozostało 5 minut do spektaklu i wiedziałem, że zaraz zaczną mnie szukać. Wyszedłem więc ze sklepu, ale w połowie drogi znów pociemniało mi w oczach. Nigdy nie zobaczysz momentu, w którym stracisz przytomność. Pomyślałem, że może już zaraz, teraz. A wtedy – będzie afera, spektakl się opóźni albo będą musieli odwołać. Może zabiorą mi prawo do realizacji przedstawień… Koszmar!

Obok stał mój samochód, chciałem wejść do niego i poczekać, ale… zaryzykowałem. Dowlokłem się do holu kasowego, było tam cieplej. Ludzie wchodzący na spektakl nie zwracali uwagi na mnie, siedzącego na posadzce. Za chwilę – przecisnąłem się do holu i siadłem na podłodze przy bufecie, tutaj też nie ma krzeseł. Kasia, zobaczywszy mnie, załamała ręce.
– Jeszcze chwila, i będzie lepiej – powiedziałem. Podała mi Colę, jeden z najlepszych środków na hipoglikemię.
Kiedy dotarłem do realizatorki, wołano mnie przez interkom. Zdążyłem.