Ja komentuję

Moja wierna komentatorka nie odezwała się na zamieszczone zdjęcia. Może nie wie, co napisać… A może nie miała czasu. A mówiłem sobie, że nie będę zwracał uwagi na komentarze, a jednak…

Jestem teraz wściekły, z powodu którego nie znacie. Nie będę o nim pisał, ale mój nastrój wpłynie na mój poniższy komentarz do wczorajszych zdjęć.

Te zdjęcia przedstawiają dla mnie szczególne piękno. Same zdjęcia nie są świetne, ale to, co na nich widać – jest niesamowite. I proszę wybaczyć, ale wiele zdjęć przedstawiających wypacykowane kobiety i mężczyzn, zrobione w świetnym studio za setki tysięcy złotych, swoją treścią nie dorastaja do tego zwycięstwa, które widziałem kiedy robiłem te zdjęcia. Sukces tych dzieci i ich wychowawców można porównać do zdobycia wysokiego szczytu górskiego albo do wygranej na olimpiadzie informatycznej. Skala osiągnięcia w stosunku do możliwości jest taka sama, a może nawet większa.

Wszyscy mamy wady, braki. Jedni – na ciele, inni – w charakterze. Tych drugich nie widać od razu, ale są boleśniejsze, szczególnie dla innych. Człowieczeństwo to walka o dobro wbrew wszystkiemu. Dlatego o wiele bardziej cenię pomoc innym niż realizowanie siebie przez zdobycie Mount Everestu.

Czy dziecko z zespołem Downa jest mniej szczęśliwe od zdrowego dziecka? A może tak chcą mu wmówić inni zdrowi ludzie? Czy człowiek mieszkający pod mostem jest mniej szczęśliwy od tego jeżdżącego Mercedesem?

Szczęście jest często nie tam, gdzie chcemy szukać – czasem przez całe życie.

Nokaut – zdjęcia

Zgodnie z wczorajszą obietnicą załączam kilka zdjęć.


Dłonie – motyle ciemności
(szkoda, że nie możecie usłyszeć muzyki)


Wirujące róże


Linoskoczek


Bajka o smoku


O złotej rybce


Za kulisami

Nokaut

Idziesz czasem do teatru, albo na spotkanie, albo w góry – i spodziewasz się, że będzie fajnie. Jesteś na to przygotowany, ba, nawet czujesz zawód, gdy twój zachwyt nie osiągnie spodziewanych szczytów. Ale dziś oglądałem małe programy sceniczne przygotowane przez wychowanków szkół i ośrodków dla niepełnosprawnych. Podczas jednego z nich niedosłyszące dzieciaki, obrane w czerń, mając na sobie białe rękawiczki, w świetle ultrafioletowych świetlówek tańczyły – w rytm świetnie dobranej muzyki. Niedosłyszący… w rytm muzyki…? Tak, nie pytajcie mnie jak to możliwe. Program – świetnie przygotowany przez choreografa, ale nie chodzi o techniczną stronę. Po prostu mnie powalił, rozłożył. Nokaut. Dźwięk, ruch, dzieci, muzyka, same dłonie tańczące w ciemności, dziewczyny w sukienkach w kształcie róży, ciepłe światła, chłopiec z papierową piłką ze światełkiem w środku – zanim zdążyłem o czymkolwiek pomyśleć, łzy stanęły mi w oczach. To jakby dostać prawym prostym bezpośrednio między oczy – byłem bezradny. Tak idealnie zagrało to coś, czego od dawna nie doświadczyłem patrząc na nasze sztuki w teatrze.

Nie mam przy sobie zdjęć, może jutro dodam.

Szukam

Moja wierna czytelniczka nie za bardzo zrozumiała o co chodzi w ostatniej mojej notce. Spróbuję to może nie tyle wyjaśnić, co kontynuować.

Nie spodziewałem się, że kiedyś zrozumiem to, co rozumiem dzisiaj – z teatru, z kontaktów międzyludzkich. Kiedyś nie widziałem większej różnicy między kinem a teatrem (wstyd przyznać). Później dostrzegłem różnicę między aktorem operetkowym a teatralnym. To zupełnie co innego, przepaść prawie. Dziś dostrzegam osobistość, gdy przyjdzie do mnie do studia nagrać kilka zdań prostego tekstu. Wypowie kilka wyrazów, i już wiem…

Po prostu w pewnym momencie orientujesz się, że umiesz już tak dużo, że inni pozostają za tobą w tyle. Jeśli tylko ciągle uczysz się, dostrzeżesz, że są inni, i wcale nie jest ich mało, którym nie zależy na rozwoju. Dostrzeżesz, że ledwo zaczną zdanie, już wiesz, jak je skończą. Że od 2-3 lat powtarzają to samo. Że większość ich myśli, które uważają za odkrywcze, są dla ciebie oczywiste. I kiedy próbujesz im to uzmysłowić – idą w zaparte, powtarzają ci to jak dziecku.

A jeszcze nie tak dawno to oni byli twoimi nauczycielami. Podziwiałeś ich, szanowałeś za wiedzę, umiejętności.

Niedawno otworzyły mi się oczy na kolejne etapy sztuki teatralnej. Mam wrażenie, że widzę toporność, gruboskórność, grę pod publikę, niedbałość na elementy warsztatu i kunsztu aktorskiego; brak głębszej refleksji która sprawia, że nawet farsa potrafi czymś zaskoczyć. Artysta powinien być odporny na nastroje i uroki ludu, który zawsze będzie go próbował ściągnąć na trywialną ziemię. A tymczasem artysta musi pozostać ponad, być choć o krok bardziej wykwintnym, subtelnym, panującym nad sytuacją. W końcu jest po to, by podnosić widzów na wyższy poziom, a nie tylko aby im dogadzać, a przez to i sobie.

Kiedyś nie rozumiałem jak pianista potrafi zagrać lepiej jakiś utwór po tym, jak powróci z dalekiej podróży, jak doświadczy w życiu nowego szczęścia lub przykrości. Dziś to rozumiem. To "coś" – wzięte z życia – można przekazać grając koncert, malując obraz czy odtwarzając nawet błahą rolę teatralną. A bez tego czegoś – sztuka staje się nudna, sztampowa, pusta.

Zastanawiam się gdzie jest moje miejsce i jak odgrodzić się od dekadencji. Są po prostu rzeczy sensowne, są bezsensowne, choć niektórzy upierają się przy tych drugich mając przekonanie, że chodzi o te pierwsze. Człowieka, który nie chce się rozwijać, nie można w żaden sposób przekonać, że coś mógłby robić lepiej. To zamknięty dla mnie rozdział. Szukam tych, od których mogę się czegoś nauczyć, którzy pokażą nową głębię, odcień czegoś. Czy mam ich na tyle w moim otoczeniu…

Nie odpychaj się nogami

Zaczynasz pracę w nowej instytucji, w nowej branży. Większość rzeczy jest dla ciebie nowa. Przedzierasz się przez gąszcz niezrozumiałych poleceń, sygnałów, gestów, przyzwyczajeń, odruchów. Wresze, po kilku latach, rozumiesz już, o co w tym wszystkim biega. Zaczynasz dostrzegać rzeczy, o których nie miałeś pojęcia. Widzieć mechanizmy – jak to się dzieje, że naciśnięcie guzika tutaj powoduje po trzech dniach efekt na drugim końcu firmy. Zaczynasz dostrzegać jak funkcjonują ludzie, jacy są różni, jak różnie podchodzą do pracy, jak różne mają cele.

To ogromnie ciekawe. Czy ta wiedza ma gdzieś swój koniec…? Chcesz wiedzieć więcej, zauważasz, że twoja wiedza pozwala ci wywierać wpływ na to, co się dzieje. Że mimochodem, od niechcenia powiedziane słowa, zmieniają bieg pracy. Widzisz, gdzie są rzeczywiste centra dowodzenia, gdzie nieoficjalne kanały informacyjne, widzisz też, gdzie się umiejscowiły hamulce tej maszynerii. Oczywiście, musisz wziąć pod uwagę, że nie rozumiesz i tak wielu spraw, ale jednak zbyt często twoja intuicja zaczyna się sprawdzać.

Gdy jedziesz samochodem i nauczyłeś się już nim kierować na tyle, że łatwo osiągasz maksymalną prędkość, panujesz na zakrętach i w korku, to powstaje pytanie – co dalej. Przełączyłeś już wszystkie biegi, jedziesz na ostatnim, a auto jednak się wlecze – jak na twój gust. Chciałbyś i mógłbyś jechać szybciej, gdyby nie małe kółka, słaby silnik i zbyt krótkie przełożenia skrzyni biegów. Może ktoś chciałbym skłonić cię, żebyś zaczął dodatkowo odpychać się nogami – zawsze będzie to trochę szybciej. A można by machnąć ręką na tempo jazdy, zamontować w aucie super sprzęt i słuchać porządnie brzmiącej muzyki. Wariantów jest kilka…

Chyba nie mógłbym pracować przy czymś, czego nie szanuję, z czym się nie godzę, czego dostrzegam bylejakość czy bezsens.

Pola

Tuż po wyjeździe moich dziewczyn wybrałem się w… pola. Słońce akurat zmierzało ku horyzontowi, a jak wiadomo, jest to pora sprzyjająca fotografowaniu pofalowanych pejzaży. Poniżej – załączam dwa zdjęcia. Trzeba kliknąć na miniatury, otworzą się w większych rozmiarach.

Najbardziej niesamowite jest to, że te widoki są nie dalej jak 10 kilometrów od mojego domu, rozpościerają się wzdłuż trasy, którą codziennie pokonuję dwukrotnie. Wystarczy zboczyć jakieś 2-3 kilometry. Takie odkrycia bardzo mnie cieszą. A z samym fotografowaniem wiąże się fakt, że oświetlenie zachodzącym słońcem zmienia się prawie z minuty na minutę. Można obserwować krajobraz prawie w takim tempie, jak wiadomości teleekspresu – a wszystko w lekkim, przychodzącym z daleka wietrze.

Splątania

W zmęczeniu dopadają wyrzuty sumienia. Moje dziewczyny od 36 godzin są nieobecne w domu, a ja przypominam sobie, jak doprowadziłem córkę do histerii. Rzecz w tym, że w dniu planowanego wyjazdu termometr wskazał 39 stopni, więc zamiast one w drogę zarejestrowaliśmy się do lekarza. Oglądałem córce gardło i nie wydawało mi się czerwone. Ioana postawiła diagnozę – trzydniówka – przez trzy dni temperatura bez dodatkowych objawów. Ale lekarka stwierdziła zapalenie gardła i przepisała baterię lekarst włącznie z antybiotykiem. Byłem zdziwiony i w domu próbowaliśmy córkę namówić na pokazanie gardła – nadaremnie. Po prostu – upór na całego, ani prośbą ani groźbą, ani siłą. Skończyło się na mojej wściekłości (bo lekarce pokazała bez problemu) a jej – histerii. Nie wiem po co to piszę, nie mogę powstrzymać się od przywoływania sobie jej widoku – jak z wrzaskiem i przerażeniem w oczach szuka mnie po mieszkaniu i chce, żebym jej nie odrzucał. Koszmar.

Jest coś dziwnego, co jakiś czas wikłam się w jakieś psychiczne pułapki, zapętlenia. Nie mam siły, nie widzę światła, życie staje się tunelem. Poczucie spełnienia obowiązków nie może zostać zaspokojone, albo nie daje zadowolenia, z drugiej strony nie mogę zapomnieć wewnętrznego głosu, który podsuwa nowe pomysły, idee, kreatywne rzeczy do zrobienia… Myśli biegną obok świata, nie wiem, gdzie zostawiłem klucze, zapomniałem, że obiecałem nastawić wodę na herbatę. Widzę, jak Ioana próbuje to wszystko sama ogarnąć, jak się zatraca w tym kieracie – dom, praca, dziecko – i jak traci optymizm. Jest jeszcze to i tamto do zrobienia, ale tak naprawdę – to sama narzuca sobie takie tempo. Perfekcjonizm, niespełniony, bo nie może być.

Nie mogę, nie chcę iść spać. Nie wiem po co to miałbym robić. To znaczy – wiem dlaczego – ale tego nie czuję, nie mam przekonania. Nie spać? Czekać, aż myśli poukładają się w głowie? Aż przyjdzie spokój? Tyle pytań – jakie sprawy poddać, o jakie walczyć. Z czego zrezygnować i machnąć ręką…?

Nie chcę spać. Trzeba się zmusić. Zapomnieć.

Radość kucharza

Dziś trochę kucharzyłem w domu. Niewiele. Po sporej awanturze – to ja nie wytrzymałem kilku "kwestii", jestem cholerykiem i to nie byle jakim (podczas napadu złości mam zawsze rację, ale przeważnie mam ją i później ;-).

Jajecznica na śniadanie, kotlety na… na drogę. Moje dziewczyny wyjeżdżają na tydzień. Osobiście nie rozumiem robienia kotletów na drogę, zwłaszcza, że w domu rzadko jemy kotlety, a ja – schabowe – prawie nigdy. W drodze atrakcją są umykające w tył drzewa, przemierzane pagórki, słońce zachodzące, słońce wstające… Gdzie mnie myśleć o jedzeniu.

No dobrze, dziś rano zobaczyłem, jak Sara pochłania jajecznicę, wkładając sobie duże kawałki do ust – widelcem i dłońmi. Pomyślałem że wiele kobiet, które gotują, musi czuć podobną radość, gdy widzą zajadających się przygotowanymi przez nie potrawami.

Gdy w czasach nastolęctwa jeździłem na zgrupowania amatorskiego chóru, przynajmniej raz na tydzień przypadał mi dużyr w kuchni. Wstawałem rano ponad dwie godziny wcześniej niż wszyscy. Palenie w piecu, krojenie chleba, kiełbasy, talerze, musztarda. Pamiętam, jak wreszcie pięćdziesiąt osób zwalało się do jadalni, siadało przy stołach i zabierało do jedzenia. W 20 minut pochłaniali pracę zespołu dyżurnych z ponad dwóch godzin. Szarańcza, mrówki, padlinożercy. Ale czułem ulgę i zadowolenie. Wreszcie – jedzą…

Dziękuję mojej dziewczynie

Wczoraj wspominałem tych, którzy pomogli w urzeczywistnieniu mojej wystawy. Miałem na końcu napisać o mojej dziewczynie (nie wiem dlaczego – nie bardzo lubię określenia "żona"). W ogóle niewiele piszę o Ioanie tu na forum. Chyba jest to zbyt osobiste, a może nawet, albo raczej – nie za bardzo "wymowne". To znaczy – trudno wypowiedzieć to, co czuję, albo – często wypowiadane słowa nie odzwierciedlają niuansów uczuć, upraszczają, uwierają. Musiałbym być poetą, lecz mnie bliżej do muzyki. O ile posługiwać się słowami umie jako tako każdy, to namalować nimi nieznacznie się różniące odcienie uczuć jest tym bardziej trudno. Odwrotnie niż w muzyce – posługiwać się instrumentem umieją nieliczni, ale jeśli już się tego nauczą, to uczucie może popłynąć wprost z instrumentu, bez dodatkowych wyjaśnień, konieczności przestrzegania skomplikowanych reguł gramatycznych, dzielenia na sylaby. Słowa w swej istocie są toporne, jedno słowo niewiele znaczy, dopiero odpowiednie ich ustawienie może dać sens, który jednak zawsze wychyla się z pomiędzy wierszy, jako domysł, zagadka, skojarzenie – ale na wiele drodze niż to, które może wywołać pojedynczy nawet dźwięk. Muzyka może przekazać uczucie wprost – z serca do serca.

Ok, wracam do tematu. Kobiety podobno lubią, aby im mówić to, co mężczyzna może częściej chciałby pozostawić w domyśle, zawieszeniu. A przecież serce mówi samo – nie czujesz…? No właśnie, im potrzebna chyba jasna wykładnia, przypieczętowanie, a może nawet przyczeczenie, zarzekanie się, zaklęcie…

Wracając do tematu… Moja dziewczyna to cichy napęd tego, co robię. To pewność, do której ciągle wracam, której jestem świadomy i w każdej minucie mogę ją przywołać. Autorzy książek, szczególnie w Stanach, często dedykują je swoim żonom. Kiedyś wydawało mi się to niezbyt wyszukanym chwytem. Dziś rozumiem dlaczego tak robią.

Przebywanie na stałe blisko, bardzo blisko drugiego człowieka to temat na całe życie. To jedna z najdziwniejszych rzeczy na świecie, której nie mogę się wciąż nadziwić.

Trzy rzeczy są niezrozumiałe dla mnie, owszem cztery, których nie pojmuję:
Szlak orła na niebie, droga węża na skale, droga okrętu na pełnym morzu i obcowanie mężczyzny z kobietą.

Prz 30,18-19


Otworzyłem wystawę…!

Udało się. Dzisiaj w południe zawisły zdjęcia. Zapaliły się lampki podświetlające panele. Przyszli goście. Goście są duszą takiej imprezy, ich obecność składa się z pojedynczych cegiełek. Każda z nich stanęła przed wyborem i podjęła decyzję – przyjdę. Dziękuję Wam, moi goście.

Dziękuję Alinie – za bezkompromisowe "tak trzeba" dla moich starań, za nazywanie oczywistymi rzeczy, które dla mnie wydają się nieosiągalne, za uśmiech i inspirujące energią piękno.

Dziękuję Włodkowi – za jego martwienie się moimi problemami, za niespodziewane godziny wieczorem przy skręcaniu lampek, za intentsywną obecność.

Dziękuję Marcinowi, Henrykowi, Marcie – za zmaganie się z papierami i cyferkami, za dobre uczucia. Dziękuję Małgorzacie – za jej bezstronny konkret i pomoc. Edziowi i Markowi – za ślusarski geniusz, cierpliwość i pozytywne myślenie. Dziękuję Robertowi. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli.

Tak sprawdza się twierdzenie, że sami znaczymy tyle, na ile inni ludzie chętni są nam pomóc.