Cloudbusting

Ioana w domu! Od godziny 1:15 w nocy. Do tej pory ból jeszcze nie wrócił, czy to możliwe, by tak zostało?…

Budziłem się rano dwa razy, za każdym razem zdrętwiały, z gasnącymi snami w oczach, o których nie mogę napisać… Mieszanina emocji, silnych, trzeba żyć mimo nich i czekać… mam nadzieję, że przejdę… z gorącym przekonaniem, że to, co mnie spotyka, mam głębszy sens – Najwyższego. Ból wewnątrz… Uczuciom próżno zaprzeczać. Jak wyjść na powierzchnię…? Wychodzę – każdego ranka, wieczorem – staram się nie myśleć o niczym.

W krótkich chwilach… Drzewa jeszcze nie wypuściły liści. Dopiero czeka mnie największe uderzenie – zieleni uginającej się pod łagodnymi powiewami wiosny. Trzeba tę zieleń zobaczyć wśród pól, które pamiętam z dzieciństwa, z wypadów na rowerze gdy byłem nastolatkiem. Zagubienie się… Gdy się zazieleni i trochę ociepli, czeka mnie największe uderzenie. Co wtedy? W krótkich chwilach boję się, że czeka mnie jakieś schizo… Wszystko ma swoją wytrzymałość, jeśli się ją naderwie, to pełnego powrotu już nie ma. Zwichnięty staw nie wróci do pełnej dawnej sprawności, w zaszłej zbyt daleko psychice pozostaje ślad i skłonność.

Z jednym z moich przyjaciół (jest schizofrenikiem) wracałem z Krakowa do mojego domu. Po drodze musiałem stanąć, żeby przyjść do siebie (hipoglikemia). Kiedy czekaliśmy chyba 15 minut (dość długo to trwało) on powiedział – chyba wolę moją chorobę. Odparłem – ja wolę moją.

Zostawiam Was z utworem, który chodzi mi po głowie od kilku dni, towarzyszy, słyszę go w głowie. Popatrzcie, dobry film, konsekwentny w silnym nastroju. Mały odlot.


Georgia

Wróciłem do domu o 22:20. Znów tak późno, a miało być wcześniej. Niedziela. Nie cieszy fakt zaliczonego dnia w pracy. Sara znów śpi, pozostaje mi ją uściskać we śnie. Jutro pewnie też się nie zobaczymy. Jaki to ma sens…

Miałem coś fajnego napisać, ale opuściła mnie wizja… Trzeba nie kombinować tylko iść spać, zebrać siły na wtorek, na te prawie tysiąc kilometrów. Nie mogę pisać, nie mam weny. Zresztą tak powinno być u uczciwie i spokonie pracującego człowieka – o godzinie za piętnaście dwunasta w nocy.

Dziś wieczorem filmowałem jedną kamienicę przez dwie godziny. Miałem sporo czasu, myślałem o ludziach, z którymi łączy mnie coś szczególnego. Dzwoniłem. Na razie nie jestem w stanie o tym opowiedzieć. Podróże duszy…

Zostawiam Was z czymś… To nie jest spokojne, nie kołysanka. To zastrzyk, jeden z tych, który stawia mnie na nogi.

Michał

Usłyszałem o Tobie gdy miałem może dziesięc lat. Mówili – przyjdzie Michał, on ma ciekawe idee i obserwacje. Chciałem się do Ciebie zbliżyc, poznac. Później pracowaliśmy razem przy programach radiowych, a jednak byłem dalej niż bliżej. Spotykaliśmy się, spotykały się nasze rodziny. Rozmawialiśmy o ideach, subtelności, ludziach, szczególnie kobietach, dziwnych zdarzeniach, o walce, przetrwaniu, sensie. Rozumieliśmy się. Ale kilka miesięcy temu połączył nas bardziej Twój nieoczekiwany telefon, który odebrałem w pędzącym w ciemnościach samochodzie, na mojej drodze z pracy do domu. Dojechałem, napisałem maila, jakiego nikomu nie mógłbym napisac. Ciesze się, że jesteś…

Z niewielu mężczyznami sprawia mi przyjemnośc rozmowa, Ty jesteś wyjątkiem. Snuliśmy się dzisiaj po małych białostockich uliczkach, na których stare drewniane domki sąsiadują z wyremontowanymi willami. Tak znajomo brzmią Twoje słowa, takie wprost. Dorastałem przez lata, żeby w końcu móc tak z Tobą porozmawiac o wspólnych zawikłaniach życia. W tej rozmowie ja też mogłem Ci coś dac, a to dla mnie ważne. Przy obiedzie zapytałem, ile masz lat. Nie mogłem uwierzyc – jestes o dziewiętnaście lat starszy.

O kimś

Dziś był smętny dzień szczerości… Nie mamy czasu na szczerość… "nic nigdy nie stanie się aż do końca", również wzajemne zrozumienie. Rozumiemy innych na tyle, na ile jest to potrzebne dla nas samych. Ludzkie związki nasycone są walką o zaspokojenie potrzeb, miłosierdzie w praktyce nie ma sensu…

Koniec tematu.

Opowiem Wam o pewnym człowieku, o którym usłyszałem od mojego przyjaciela:
Mam pracownika, do którego kiedykolwiek przychodzę – on ma dla mnie czas. Często siedzi sobie przed komputerem i wydaje się, że nic nie robi. Nie biega nerwowo, nie widać, że jest zapracowany. Ten człowiek ma też czas dla innych, pomaga im, jest lubiany. Kiedy poprosiłem go, żeby pomógł zainstalować nagłośnienie w firmie – zorganizował to sam. Często chodzi sobie spokojnie po sklepie, zagaduje z klientami. Ten człowiek sprzedaje
o sześćdziesiąt procent więcej niż pozostali.

Tę opowieść dedykuję wszystkim zapracowanym, którzy tracą głowę w codzienności…

„Jego niebo..

dla pewnego Piotra

.

jest
taki Pan
błękitny
Pan
co słów swoich
dzban
kołysząc niebo
w chmury
wlewa

jest
niebo takie
co Jego
smakiem
goryczy
brakiem
słońcu palce
cierpliwie
rozgrzewa

jest
jasne słońce
w łagodność
gorące
myślami wrzące
co
w Jego literach
cichutką symfonią
pobrzmiewa"

Jego niebo..
flamenco_night


Chciałbym odpowiedzieć bardziej górnolotnie, ale po prostu w tym momencie mnie na to nie stać. Przyznaję się, tak bywa, natchnienie – nie sługa. Więc piszę wprost, łopatologicznie. Flamenco_night, nie wiesz, bo skąd masz wiedzieć, że Twoje słowa to spełnienie mojego niedawnego cichego życzenia – żeby ktoś odpowiedział ciepło na moje słowa. A może wiesz? Może ukrywasz swoją tożsamość, jesteś osobą z mojego otoczenia, która nie ma odwagi powiedzieć albo napisać mi kilku słów wprost? (Uwaga, teraz będzie jedno "techniczne" zdanie) Więc przeanalizowałem posiadane przeze mnie informacje na Twój temat (dwa diametralnie różne blogi – pobieżnie, charakter zamieszczanych przez Ciebie grafik, wpisy, komentarze, odpowiedzi, ich charakter itd.) i stwierdzam, że prawdopodobieństwo, że się znamy z widzenia, jest bardzo małe, oceniam je na mniejsze lub równe 1 procent. 😉

Sprawiasz wrażenie, jakbyś mnie dobrze znała. Wiem, są na to sposoby, żeby takie wrażenie sprawiać. Ale podobnie jak Ty przeszedłem już tyle, że nie tylko łatwo się nie nabieram, ale też się nie boję – choćby tego, że zostanę nabrany 😉 Prawda to tylko kwestia czasu…

Wiedźma, tak, to by się zgadzało. Znałem przynajmniej jedną taką osobę, zresztą to nie ona nadała sobie ten przydomek. Chciałbym kiedyś napisać o niej, ale chciałbym, żeby mój styl był wart tego, co dla mnie zrobiła. Gdy miała wizję, potrafiła czynić cuda ze zwykłej rzeczywistości. Kiedy miała dół, był przeraźliwy w swej przepastności… Ale to inna historia.

Skoro więc mamy coś wspólnego, to może ja jestem choć trochę… wiedźminem…?

Muszę iść po Sarę. Będzie kąpanie, przebieranie itd. Ale na koniec zacytuję Twoje słowa, które brzmią mi znajomie 🙂

…jestem ryzykantką;) (…)
Poza tym.. czytając Ciebie, w wielu słowach widzę siebie – dość
dawno mi się to nie zdarzyło, przyznam. Jest jeszcze tylko jedna Osoba
w sieci, która uderza we mnie w tak żywe dźwięki.. Przyznasz, ze dziwne
byłoby nie chcieć tego zgłębiać, przyglądać się, jakimi ścieżkami i w
jaki punkt, wiedzie 🙂

Otul mnie niebo

Niebo ze zmęczenia zamyka się nade mną. Nasuwa czarnym, miękkim kloszem; raczej cieniem cichej mgły. Nie walczę z nim, nie buntuję się. Czekam – wchłania mnie, a ja przymykam powieki. Otula miękkim pluszem – skronie, policzki, ramiona – jakby włosami, może dłońmi, muskającymi zaledwie puszek twarzy. Zrezygnowany nie walczę, aby go odepchnąć, ani go dosięgnąć. Nie walczę – może dlatego jest dziś dla mnie łaskawe.

Nie przyznają się…

Czasem każdemu jest bardzo smutno… nieliczni się do tego nie przyznają
przed innymi… tchórze nie przyznają się nawet przed samymi sobą…
myślę, że ważne jest pozwolić smutkowi zaistnieć, wybrzmieć pełnią i
odejść – jeśli chce sie go na siłę zagłuszyć śmiechem, bądź wyrzucić,
kiedyś się zemści


flamenco_night
literymoje.blox.pl


Zgadzam się, prosto i pięknie powiedziane, a dotyczy nie tylko smutku, lecz i innych negatywnych uczuć. Przed innymi nie przyznają się ludzie mądrzy oraz doświaczeni – z wyrachowania, bo przeważnie trzeba być kamikaze żeby przyznawać się do słabości.

Kiedyś po koncercie Anny Marii Jopek wszedłem na jej stronę. Prowadzi tam blog na którym opisują swoje wrażenia muzycy. Wiedziałem, że koncert wypadł bez szczególnego nastroju i właśnie tego sygnały znalazłem w blogu. Wtedy moje uznanie dla całego zespołu ogromnie wzrosło. Zresztą – obserwowałem przygotowania do koncertu, pracę zespołu technicznego. To był nie tylko profesjonalizm, ale ogromny klasa w stylu pracy. Pomyślałem, że właśnie w takim zespole chciałbym pracować, a ponieważ jest to moja dziedzina zawodowa, umiem to ocenić.

Nienawidzę infantylnego ukrywania uczuć przez innych. To i tak widać, widać też, jak ludzie się męczą, jak często kluczą, próbują zacierać ślady, jak próbują trzymać twarz pomimo tego, że w środku są zupełnie inni. Jak sobie na siłę narzucają reżim, jakby wstrzykiwali środek znieczulający i pozbawiali się czucia – w ręce, w nodze, w kawałku swojego serca. Wtedy ci ludzie bardzo u mnie tracą w ocenie. Trudno mi się od tego wyzwolić, że zaczynam patrzeć na nich z politowaniem.


Chcę do jednego miejsca na ziemi


Gdzie problemy przestają mieć znaczenie


Do objęć, które akceptują me słabości


Do nich pragnę…

Kasia Wilk

Twój atak ciągle działa

Uciekasz, uciekasz, nie dajesz się złapać. Balansujesz na granicy, ale bezpiecznej dla siebie. Bierzesz tyle, ile możesz, dajesz tyle, ile chcesz. Samodzielność i samotność, ulotność i ciągły bieg – to Twój sposób, wybrany z konieczności, ale już wrósł w Ciebie, stał się Twoją częścią. Już nie możesz bez niego, nie pamiętasz inaczej, nie chcesz. Twierdzisz, że musisz.

Nie masz czasu na refleksje, pojawiają się same, znikają gdzieś w głębi Twej bystrej osobowości, schowanej. I znów unik. I atak, z doskoku. I odskok – na tydzień, na miesiąc.

Sprawdzasz siebie, czy jeszcze potrafisz zaskoczyć, czy jeszcze działa Twój blask, refleks, atak od strony słońca – z impetem, uśmiechem, pozytywem.

Tak, potwierdzam, działa.

Czy jestem Ci do czegoś potrzebny? Bo raczej wątpię…

Książka na dobranoc…

Zostawiłem w pracy Pamiętniki Paderewskiego, które aktualnie czytam. Czuję się zawiedziony samym sobą, sam się osierociłem z książki. Ale tak naprawdę chciałbym przeczytać coś co zostało napisane dobrym, pięknym stylem, a przy tym daje trochę impresjonistycznego odjazdu. Pamiętniki nie są napisane dobrym stylem, sam Paderewski nie pisał, tylko opowiadał. Spisała zaś je Mary Lawton, najwyraźniej niewiele poprawiając styl języka mówionego. Paderewski był politykiem, umiał przemawiać, jego tok jest dynamiczny i ciekawy. Ale to nie jest literatura.

Tak więc dziś czeka mnie znów myszkowanie wśród półek w poszukiwaniu czegoś… Idę szukać.

W kuchni

Knoppers – mała przyjemność. Dla cukrzyka podwójna, bo zakazana. Odruchowo sprawdzam, ile ma węglowodanów. W 100 gramach ciastka – 52 gramy cukrów. Skoro więc jeden Knoppers waży 25 g, to zawiera jakieś 12 g węglowodanów. Zatem żeby zrównoważyć wzrost cukru we krwi, trzeba podać trochę więcej niż 1 jednostkę insuliny, czyli 0,01 mililitra. Wybieram insulinę o szybkim działaniu (mam jej trzy rodzaje), ustawiam na wstrzykiwaczu 2 jednostki (planując, że zjem jeszcze coś dodatkowego). Rozpinam koszulę przy pępku, zębami chwytam osłonkę igły, ściągam ją, chwytam skórę i wbijam ośmiomilimetrową igiełkę do końca. Z charakterystycznym "cykaniem" wstrzykiwacza tłoczę bezbarwny płyn. Gotowe. Teraz – przyjemność!

Wróciłem po 22 do domu. Jutro Ioana urządza spóźnione przyjęcie urodzinowe, dołączyłem więc do pracy w kuchni. Jestem tutaj siłą mało wykwalifikowaną, więc otrzymuję prostsze zadania. Najczęściej to mycie naczyń, które napływają do zlewozmywaka nieprzerwanym ciągiem. Umyte patelnie, miski, deski do krojenia nie zdążą wyschnąć, a już wracają na plac boju. W przygotowywaniu sałaty najmniej lubię jej "rwanie". Ser feta – w kostki, oliwki – na połówki.

Zostałem na chwilę sam. Coś szumi uspokajająco – to wentylator piekarnika, wysyłającego miłe, rozbrajające ciepło.

W trakcie tych wszystkich prostych czynności moje myśli uciekają swobodnie do różnych miejsc i czasów. Głowa odpoczywa, układają się tam jakieś trybiki, które jutro albo pojutrze "zaskoczą" i objawią coś nowego. Słyszę u siebie w głowie kręcącą się w kółko muzykę, której słuchaliśmy wczoraj, w ciemności, w samochodzie. Przedwczoraj znalazłem tę kasetę, którą kiedyś wysłałem Ioanie kiedy jeszcze mieszkała TAM.

W jednej chwili wracają wspomnienia z najtrudniejszych w moim życiu czasów. Kilkanaście kartek zapisanych drobnymi, angielskimi słowami, rozpościeranych to na uczelnianych korytarzach, to w autobusie, to przed snem. To listy. Jeden jej, drugi mój – uzupełniany w przerwach między zajęciami, rankiem po przebudzeniu, przy obiedzie w barze studenckim. Te listy leżą teraz tutaj, niedaleko mnie, w biurku, przy którym siedzę. Od tamtego czasu nie zajrzałem do nich nigdy. Jest w nich zaklęty ból, i mam wrażenie, że uderzy w mnie, kiedy je otworzę. Wolę moją pamięć – zostało więcej piękna niż bólu.

Wracam do kuchni.