Nie przyznają się…

Czasem każdemu jest bardzo smutno… nieliczni się do tego nie przyznają
przed innymi… tchórze nie przyznają się nawet przed samymi sobą…
myślę, że ważne jest pozwolić smutkowi zaistnieć, wybrzmieć pełnią i
odejść – jeśli chce sie go na siłę zagłuszyć śmiechem, bądź wyrzucić,
kiedyś się zemści


flamenco_night
literymoje.blox.pl


Zgadzam się, prosto i pięknie powiedziane, a dotyczy nie tylko smutku, lecz i innych negatywnych uczuć. Przed innymi nie przyznają się ludzie mądrzy oraz doświaczeni – z wyrachowania, bo przeważnie trzeba być kamikaze żeby przyznawać się do słabości.

Kiedyś po koncercie Anny Marii Jopek wszedłem na jej stronę. Prowadzi tam blog na którym opisują swoje wrażenia muzycy. Wiedziałem, że koncert wypadł bez szczególnego nastroju i właśnie tego sygnały znalazłem w blogu. Wtedy moje uznanie dla całego zespołu ogromnie wzrosło. Zresztą – obserwowałem przygotowania do koncertu, pracę zespołu technicznego. To był nie tylko profesjonalizm, ale ogromny klasa w stylu pracy. Pomyślałem, że właśnie w takim zespole chciałbym pracować, a ponieważ jest to moja dziedzina zawodowa, umiem to ocenić.

Nienawidzę infantylnego ukrywania uczuć przez innych. To i tak widać, widać też, jak ludzie się męczą, jak często kluczą, próbują zacierać ślady, jak próbują trzymać twarz pomimo tego, że w środku są zupełnie inni. Jak sobie na siłę narzucają reżim, jakby wstrzykiwali środek znieczulający i pozbawiali się czucia – w ręce, w nodze, w kawałku swojego serca. Wtedy ci ludzie bardzo u mnie tracą w ocenie. Trudno mi się od tego wyzwolić, że zaczynam patrzeć na nich z politowaniem.


Chcę do jednego miejsca na ziemi


Gdzie problemy przestają mieć znaczenie


Do objęć, które akceptują me słabości


Do nich pragnę…

Kasia Wilk

Jedną rzecz porządnie…

Ioana i ja przeglądaliśmy ujęcia do filmu, który ostatnio kręciłem. Patrzę na te kadry, szczególnie te powstałe prawie przez przypadek, intuicyjnie, i zastanawiam się,  po co ja spędziłem pięć lat na uczelni technicznej… Na przykład niesamowite ujęcie – młoda dziewczyna przeziera przez firankę, i cofa się delikatnie, aż w końcu – znika zupełnie, jakby przestała istnieć, wtopiona w pofalowaną biel. Skojarzenie jest tak silne – ze zjawą? Śmiercią?

Od niedawna zacząłem poważnie poznawać obraz. Przedtem moją domeną były dźwięki. Odkrywam, jak obraz może żyć innym życiem, powstałym w wyobraźni i skojarzeniach widza… To nieograniczony, wydaje się, ocean. Ograniczony – przez ubogość nas samych.

Mój sześćdziesięcioletni przyjaciel mawiał: "Są ludzie, którzy robią jedną rzecz dobrze. Ja robię wiele rzeczy, ale żadnej porządnie". Co z tego, że kiedyś pisałem programy komputerowe na rozwiązywanie równań różniczkowych. Dziś ani ze mnie inżynier, ani filmowiec.

Ostatni gest

Długo, bo tygodnie chyba myślał o tym, dlaczego nie może do niej pisać. Uczucia wyprzedzają ludzi. One są, zanim dają się opisać, choć w części zrozumieć, ba, przede wszystkim – zauważyć. Niedobrze działać uczuciom na przekór, mszczą się, prędzej lub później. Lepiej stwierdzić – nie rozumiem, nie mogę, chyba nie powinienem.

Teraz już wie, dlaczego. Po prostu nie chce, nie może wysyłać listów do czarnej dziury. Nie może znieść tego, że ona potraktuje milczeniem fragmenty, które pisał z największym poruszeniem. Nie może znieść oczekiwania na odpowiedź – dzień po dniu, z absurdalną, niemożliwą do stłamszenia nadzieją. Na odpowiedź, która powstanie w zbywającym pośpiechu, albo nie powstanie w ogóle.

Nie może zrozumieć milczenia. Czy to wyrachowanie, czy nieumiejętność? A może niezrozumienie. A może – zwykła obojętność. Publiczny policzek byłoby łatwiej znieść od tego ostatniego.

Już otworzył skrzynkę nadawczą… kiedy wielkim wysiłkiem rozsądku… ją zamknął. Ostatnim swoim gestem zemsty będzie pisał – do szuflady.

Dni pędzą… sam nie wiem…

Nie widziałem jej… sam nie wiem jak długo. Wczoraj – na pewno nie. Przedwczoraj – chyba też nie. Czy to możliwe, że przed dzisiejszym wieczorem widziałem Sarę… aż trzy dni temu…! W czwartek?

Dziś przed snem śpiewaliśmy razem, cichutko, w półmroku.

To aż szalone…

90 groszy

Padam ze zmęczenia, ale jak zwykle w takich przypadkach nie mogę się zmusić, żeby iść spać. Zresztą jest za wcześnie i sądzę, że za trzy godziny otworzyłbym oczy a potem nie zasnąłbym do trzeciej nad ranem.

W takim nastroju powracają do mnie i męczą myśli o sprawach, o których niestety nie mogę tutaj pisać – głównie dlatego, że dotykają innych ludzi, z którymi jestem związany, którzy mogliby zostać rozpoznani. Sam mam skłonność do ekshibicjonizmu psychicznego (chyba z powodu fascynacji psychologią i zamiłowania do kontaktu z psychologami), jak i do autodestrukcji mojego wizerunku, więc mógłbym napisać o sobie prawie wszystko. Powstrzymuje się ze względu na tych, którym by to zaszkodziło albo sprawiłbym im przykrość. Powstrzymuje mnie również świadomość, że byłbym zapewne niesprawiedliwy.

Opowiem może o zdarzeniu w sklepie.
W sobotę po godzinię piętnastej trudniej znaleźć na krakowskim Podgórzu otwarty sklep spożywczy. W ogóle wszystko było już zamknięte. W jednym spożywczaku zacząłem przeglądać pieczywo, gdy usłyszałem z boku rozmowę klienta z kasjerką.
– Cztery pięćdziesiąt – powiedziała kasjerka.
– Ile? – zdziwił się klient. Był lekko podchmielony.
– Cztery pięćdziesiąt.
– Za pięć bułek?
– Tak.
– To ile kosztuje bułka?
– Dziewięćdziesiąt groszy, proszę pana!
Dziewięćdziesiąt groszy? Nie dam tyle za bułkę – człowiek zostawił reklamówkę na ladzie – coś podobnego – dziewięćdziesiąt groszy? To się w głowie nie mieści.
Kasjerka z
irytacją zaczęła wycofywać z kasy nabitą kwotę. W sklepie zapanowała atmosfera sensacji. Mężczyzna mruczał dalej, a wokół mnie jakieś dwudziestolatki wykrzywiły usta w kpiącym uśmiechu. Inne sprzedawczynie stanęły w mentalnym, wspierającym się nawzajem froncie, lecz człowiek już wychodził.
– Chyba nie zrobiłem nic złego, proszę pani? – powiedział na odchodnym,
zgnębiony.
Wściekłem się na tę sytuację, w której on został ewidentnym przegranym i potępionym przez wszystkich – jako pijany awanturnik. Bo przecież – "czym jest dziewięćdziesiąt groszy?" Powiedziałem głośno:
– Ma facet rację. Dziewięćdziesiąt groszy? Ja też tyle nie dam!
Twarze momentalnie zwróciły się na mnie. Ze stojącego na tyłach w sekundzie stałem się walczącym na pierwszej linii.
– Proszę pana, to piekarnia… – zaczęła sprzedawczyni.
– Tak, tak… – odburknąłem – czy macie tu państwo czekoladę?
– Tak, na tamtej sali – kobieta wskazała mechanicznym, lekceważącym ruchem. Przeglądnąłem. Również były droższe niż te np. w sklepie znajdującym się w ścisłym centrum Krakowa.

Wyszedłem. Zacząłem szukać innego otwartego sklepu, którego jednak nie było w pobliżu. Wracajac, spotkałem tego człowieka. Był wątłym brunetem, miał chyba wąsy i opadły wyraz twarzy, o blado-szarawym odcieniu.
– Dobrze pan powiedział, wszystko było w porządku – zagadnąłem.
– No jak to jest, proszę pana! Bułka kosztuje trzydzieści pięć, czterdzieści groszy. Ale dziewięćdziesiąt?
– Miał pan zupełną rację. Niech się pan nie przejmuje.
– Ja wiem, że wolny rynek, że każdy może ile chce, ale dziewięćdziesiąt groszy? – Nie mógł przestać. W końcu uścisnął mi rękę. J
ak na przeciętnego, podchmielonego człowieka na ulicy była dziwnie delikatna, miękka i ciepła.
– Dziękuję panu…

Nie wiem dlaczego, ale dawno czyjeś słowo "dziękuję" nie sprawiło mi takiej przyjemności. Może przez to, że coraz rzadziej doznaję wrażenia bezinteresownego zjednoczenia się z kimś w jakiejś ideowej sprawie.

Nie wiem też dlaczego tak często mam wrażenie, że słowo "dziękuję" nie odzwierciedla prawdziwych uczuć. Że ten, kto je wymawia jak również i ten, który je słyszy, zdają sobie sprawę, że padło w zbyt łatwy sposób, że tak naprawdę nic nie kosztuje i nie znaczy.

"Dziękuję" – jeśli ma wyrażać prawdziwe uczucie wdzięczności, wymaga zatrzymania się na chwilę we wściekłej gonitwie życia. Nikt nie kocha ani nie dziękuje w biegu, bo to jest dewaluacja, urąganie tym uczuciom, czasem nawet potwarz.

Twój atak ciągle działa

Uciekasz, uciekasz, nie dajesz się złapać. Balansujesz na granicy, ale bezpiecznej dla siebie. Bierzesz tyle, ile możesz, dajesz tyle, ile chcesz. Samodzielność i samotność, ulotność i ciągły bieg – to Twój sposób, wybrany z konieczności, ale już wrósł w Ciebie, stał się Twoją częścią. Już nie możesz bez niego, nie pamiętasz inaczej, nie chcesz. Twierdzisz, że musisz.

Nie masz czasu na refleksje, pojawiają się same, znikają gdzieś w głębi Twej bystrej osobowości, schowanej. I znów unik. I atak, z doskoku. I odskok – na tydzień, na miesiąc.

Sprawdzasz siebie, czy jeszcze potrafisz zaskoczyć, czy jeszcze działa Twój blask, refleks, atak od strony słońca – z impetem, uśmiechem, pozytywem.

Tak, potwierdzam, działa.

Czy jestem Ci do czegoś potrzebny? Bo raczej wątpię…

Opowiedz mi o kotku…

Dziś szczególnie o mojej małej dziewczynie. Wieczorna toaleta i usypianie należało do mnie, znów. Plan wyglądał następująco:

1. Przyprowadzić córkę od dziadków (piętro niżej) gdzie oglądała bajkę
2. Mycie zębów
3. Rozbieranie i prysznic
4. Ubieranie, wieczorne lekarstwa
5. Suszenie włosów
6. Usypianie w sypialni

Już pierwszy punkt okazał się zadaniem nie lada. Spóźniłem się pięć minut, bajka już się skończyła i Sara zaczęła wyszukiwać inne, nowe zajęcia. Postanowiłem, że na spokojnie spróbuję jej zakomunikować pozostały program wieczoru, ale okazało się, że skupienie jej uwagi na moich słowach było jak ekwilibrystyka na linie na wysokości dziesiątego piętra. Mnóstwo zabawek okazywało się właśnie niezbędnych, wybierała dziesiątki różnych zajęć. Wobec mojej stanowczości i oczekiwania dzieciak uciekał do dziadków, z którymi też przyszło mi się w końcu zmagać. Jak często – wyszedłem na tyrana. W końcu Sara, pochlipując, przyjęła do wiadomości swój najbliższy los.

Wróciliśmy do nas. Tutaj – wszystko od nowa. Gąbeczka, grzebyczek, mamusia, grzechotka, piłeczka, siku, laleczka… Rozkojarzenie to dramatyczna rzecz, to coś, co ja zbyt późno w moim życiu nauczyłem się opanowywać. Westchnąłem "mamo, nie mogę już z Sarą dzisiaj, w ogóle nie słucha". Wszedłem małej na ambicję! Ruszyliśmy z miejsca.

Wdrapała się na taborecik przed umywalką, pomiędzy wanną a pralką. Nałożyliśmy razem pastę na szczotkę. W zasadzie powinienem myć zęby razem z nią, byłoby łatwiej i pożyteczniej. Następnie – rozbieranie. Pomogłem ściągnąć tylko jeden rękaw, reszty dokonała dziewczyna sama. Co prawda w trochę dziwnej kolejności, ale… Potem wślizgnęła się do wanny.

– Jak moczymy włosy – pozostawiam jej wybór – prysznicem, czy zanurzasz się w wodzie?
– Zanurzam – odpowiedziała. Nie mogłem się jednak tego zanurzenia doczekać, więc uruchomiłem prysznic. Podziałało.
Kiedy tak leżała w wodzie, z zamkniętymi oczyma, uśmiechała się lekko, czując ciepłą wodę opływającą włosy. Ja nagle zobaczyłem siebie przed 25-30 laty. Mieliśmy wtedy w malutkiej łazience jedną, nagą, święcącą w zagięciu ściany i sufitu żarówkę. Zawsze, kiedy leżałem w wannie, widziałem ją naprzeciw moich oczu, skojarzoną z ciepłem kąpieli, szumem i bulgotaniem w uszach pogrążonych wodzie. Pamiętam pochylająca się nade mną twarz któregoś z rodziców, i jego głos dochodzący jakby z zaświatów… Ze świata dzielącego nas o 25 lat…

Drugi obraz, do którego tęsknię, to sobotnie suszenie włosów w przedpokoju, w szumie suszarki, suchości świeżej piżamy, niewyraźnym odbiciu moich małych nóżek w szybie drzwi prowadzących do sypialni. To ciepło i spokój…

Sara siedzi u mnie na kolanach w pokoju. Szumi ciepłe powietrze, przesuwam rękę po jej krętych włosach, jak moja mama po moich, tak samo krętych, trzydzieści lat temu. "Sara, popatrz na mnie." Chcę zobaczyć… znów siebie…?

Wracam do rzeczywistości. Umawiam się z małą: wyłączam suszarkę i to będzie znak. Ty pobiegniesz do łóżeczka, przywitasz poduszkę i przykryjesz się kocem. Ja – pobiegnę po gitarę i przyjdę do Ciebie. Pstryk! Biegniemy! Kiedy wracam, dziewczyna leży już w półmroku.

"Ojcze nasz…"

– Opowiedz mi o kotku.
Opowiadam, ilustrując akcję szmerami strun. Zaczynam cicho grać. Z łóżeczka dochodzi równomierny oddech.

Dziś to chyba rekord w czasie usypiania…!

Przekora i inne dziwactwa

Podobno jest taki portal, Nasza Klasa,który, zdaje się,
robi furorę. Nie byłem tam i wcale mnie nie ciągnie, m.in. właśnie
dlatego, że robi furorę. Żyje moje stare przekonanie, że to, co podoba
się wielu ludziom, jest "średniackie", "przeciętne", i że lepiej od
razu zabrać się za coś, co leży ponad tę przeciętność. To naiwny
schemat myślowy (przyznaję się) i często na nim tracę.

Absurdalnym przykładem podobnej przekory był mój dobry przyjaciel. On,
zwiedzając z przewodnikiem muzea, zawsze patrzył w przeciwną stronę niż
wszyscy inni zwiedzający. Ta jego praktyka nawet mnie wprawiła w
zdumienie. Ale mnie nie powinno już nic dziwić, skoro jednym z moich
dziwactw jako nastolatka było zamartwianie się tym, że ogólna entropia
Wszechświata nieubłaganie wzrasta, co doprowadzi nieuchronnie do
zagłady wszelkich znanych nam form życia. Pamiętam, starałem się więc
nie rozpraszać niepotrzebnie energii, nieświadomy tego, że praca mojego
mózgu związana z tym staraniem rozpraszała więcej energii niż po prostu
bezmyślne leżenie bykiem na tapczanie.

Żarty trzymają się mnie dzisiaj. Żartujemy? Spróbujmy dalej!

Jednym z marzeń niektórych z nas jest pogodzenie się ze samym sobą. To
znaczy – uzyskanie jakiegoś tam "świętego" spokoju, i wreszcie jako
takiego funcjonowania. Wczoraj jedna z moich przyjaciółek stwierdziła –
mam 40 lat i wreszcie zaczynam żyć w zgodzie z sobą. Hm, ja mam prawie
36 lat i ostatnio znów mam wrażenie, że zaczynam życie od początku.
Ułuda?

Znów mam nadzieję na życie bez szarpania się, dramatów, zawodów,
rozczarowań. Naiwna nadziejo! Przecież dopiero czekają mnie największe
dramaty. Coraz starsi moi rodzice, za 10-15 lat moja córka będzie w
trudnym okresie życia, moje zdrowie będzie się tylko pogarszać,
podobnie jak moje zdolności umysłowe, kiedy wszystkie moje wady zaczną
przybierać na sile. A cóż to jest 10 lat, to jakby pojutrze… Czeka
mnie rozstanie z moją dziewczyną, której szukałem przez piętnaście lat.
Nie mogę się powstrzymać, aby o tym nie myśleć…

W ciągu 10 lat naszego małżeństwa średnio co 2-3 lata miałem wrażenie,
że zaczynamy żyć razem na nowo. I wtedy nie potrafiłem sobie w ogóle
wyobrazić, jak mogliśmy byli żyć
ze sobą wcześniej – bez przełamania naszych kolejnych mitów i barier.

Pogodzić się ze sobą – czy to nie będzie oznaka stagnacji? Może właśnie
zaskoczenie, niezrozumienie, dyskomfort, gniew, wzburzenie, zwątpienie,
strach, a raczej walka z tymi uczuciami sprawia, że nie jestem jeszcze
skostniałym starcem…

Myślisz, że możesz przygotować się na
przyszłe trudności, uodpornić na burzę, która znów nadejdzie – prędzej
lub później… Nic podobnego. Zbierasz doświadczenie, próbujesz je
katalogować, systematyzować po to, by w razie potrzeby zastosować jedną
z wypróbowanych wcześniej metod. Nadaremnie, fiasko, drwina. Umiem i
wiem więcej, niż 20 lat temu, ale ciągle za mało… Czasem zastanawiam
się, po co to całe staranie się o "życie z godnością", skoro bez końca
walczymy o nią, a w końcu… umieramy.

Spokój można uzyskać głównie poprzez ignorancję rzeczywistości, przynajmniej jej części, tej najmniej dla nas wygodnej.

Walka o to, żeby się nie łudzić. Też daremna. Złudzenia to jedna z
najprzyjemniejszych rzeczy – nie nowość to ani odkrycie. Dowodzi tego
ogromna siła, z jaką ludzie bronią swoje złudzenia przed
zdemaskowaniem.

Ten wpis umieszczam w wątku "Czasem żartem, czasem serio". Na szczęście mam taki wątek… bo zbyt często nie wiem, które serio jest żartem, a co żartem – serio…

„Czas jest mściwy…”

Dalsza część opowiadania Ignacego Jana Paderewskiego.

…w bardzo krótkim terminie musiałem przygotować (…) program składający się wyłącznie z kompozycji francuskich. W ciągu dwóch tygodni musiałem nauczyć się dwóch koncertów i dwunastu krótkich utworów. (…)
Nauczyłem się tych wszystkich utworów w ciągu dwóch tygodni i zagrałem je dobrze, technicznie bez błędu, to znaczy bez żadnego potknięcia! Lecz nawet na dziesięć minut przed występem nie byłem pewien swej pamięci, i to było okropne! Przed samym wyjściem na estradę zaglądałem do nut, a specjalnie do koncertów. Aż do ostatniej chwili przypominałem sobie, starałem się zapamiętać. Koncert się udał, szczęśliwie (…).
O tym wszystkim opowiadam dlatego, że w trzy dni po koncercie nie pamiętałem już niczego i nie byłbym w stanie odegrać ani jednego utworu. (…)
Każdy człowiek powinien sobie zdawać sprawę z faktu, że dobre i trwałe wyniki osiągnąć można jedynie drogą krótkich, lecz ciągłych, codziennych wysiłków. Jednorazowy wysiłek jest kompletnie jałowy. Prawdziwą umiejętność zarówno w nauce i w sztuce, jak w każdych innych zajęciach, zdobyć można tylko codzienną pracą i codziennym wysiłkiem. I to jest bezwzględnie pewne. (…)

<<Czas jest mściwy i bierze srogi odwet za sprawy dokonane bez jego współdziałania>>

Ignacy Jan Paderewski, Pamiętniki, PWN 1984, str 173-174.