Nie lubisz smutku – nie czytaj – cz.2

Babcia umiera. Dbanie o jej ciało wydaje się tylko marną posługą, formalnością wobec faktu, że jej świadomość pozostaje za grubą ścianą, przez którą nie możemy jej dojrzeć ani skontaktować się z nią. Czasem w tej ścianie uchyla się na milimetr malutkie okienko… a może tak się nam tylko wydaje… Ból otumania umysł, morfina otumania ból, spychając świadomość jeszcze głębiej. I tak już od tygodni. Marginalne znaczenie wydaje się mieć w tej sytuacji fakt, że odleżyny niszczą ciało.

Tyle. Patrząc od naszej strony – tyle pozostało z człowieka.

Więcej nie piszę. Pisałem poprzednio w notkach "Cud pamięci", "Raj – nie raj". 

Ósma rocznica ślubu…

…była 30 sierpnia. Piękne i już nostalgiczne zakończenie wakacji, które dla mnie, pracownika obsługi sceny w teatrze, jeszcze mają charakter właśnie wakacji.

Do tej pory niewiele pisałem o mojej żonie. Gdyby był to pamiętnik do szuflady, z pewnością pisałbym bardzo dużo. Lecz tak – życie z drugim człowiekiem to coś tak szczególnego, a jednocześnie delikatnego, jak wpływ obserwacji na prędkość lub położenie elektronu. Drgnienia serca niewypowiedziane, ale odczuwane – i stąd istniejące. Dwoje ludzi wie o nich doskonale, ale czasem ich wyrażenie sprawia, że stają się pospolite. Dlatego wyrażają je nie wprost – niewiele znaczące dla innych gesty, choćby szczególny rodzaj kwiatów, albo pewien sposób złożenia życzeń.

Jedno mogę powiedzieć z pewnością. W dzisiejszym świecie można odnieść wrażenie, że rodzina, a już z pewnością dzieci, to hamulec rozwoju, ograniczenie, kula u nogi. Lecz jest to bzdura, oszustwo. Rodzina i dzieci to jedne z najbardziej rozwojowych rzeczy, które mogą się przytrafić człowiekowi. To inwestycja, która, jeśli dobrze w nią zainwestować, przynosi z ogromnym prawdopodobieństwem niemożliwe do przecenienia zyski. Okazywane: cierpliwość, spokój, wsparcie – po latach procentuje i zwraca się w trudnych momentach, w których nikt z przyjaciół, wspólników a nawet nikt z dalszej rodziny nie pomoże.

Małżeństwo to ciągłe przemiany, a po ośmiu latach znów mam wrażenie, że poznaję moją żonę taką, jaką jeszcze nie znałem. Czy ona się zmieniła (przynajmniej trochę – na pewno) czy ja jej nie znałem (w pewnej mierze na pewno), ale to kwestia drugorzędna. Móc być przy człowieku, który nie zostawi, kiedy interes przestanie się opłacać, kiedy się zagniewam, kiedy przestanę być zdrowy i piękny – to ogromna wartość – bezpieczeństwo.

Powoli – z myślą o pracy

Mogę powiedzieć, że cały mój urlop to życie w raju. Ach, gdyby można było pozostać… Życie rodzinne jest piękne, tyle tylko, że kiedyś trzeba na nie zarobić… Jak zatrzymać te chwile, nie dać się ponieść dziwnemu szaleństwu. Bo przecież nikt mnie do niego nie zmusza… a jednak – chyba tylko ja sam siebie. Zdecydować się w życiu wreszcie na coś, resztę zostawić.

Dzisiaj Sara usnęła na mojej piersi, przez kilka ostatnich dni ma kłopoty ze spaniem. Zrywa się nagle z przejmującym płaczem podczas snu… Stała się nerwowa. Nie przejmuję się tym zbytnio, po lekturze na wyrywki kilku książek wiem, że dzieciaki mają najróżniejsze okresy, przez które przechodzą bez śladu. Ciągle zachwyca mnie to, że mała zmienia się z tygodnia na tydzień. Rośnie w oczach i rację mieli ci, którzy zachęcali do robienia zdjęć. One dawno przestała być taka, jak po porodzie, teraz jest może w piątym stadium pod względem samego wyglądu. Nie wspominając od zachowaniu.

Powoli przygotowuję się do myśli o powrocie do pracy. I ciągle zastanawiam się, jak zatrzymać ten spokój. Po raz dziesiąty w moim życiu… Pewnie znów się nie uda, a winien będę tylko ja, mój brak konsekwencji, zdecydowania, zacięcia i… tryb życia – spontan, który przeplata się z tym zorganizowanym, z terminarzem w ręku.

Ile musisz pracować, by naprawić swoją pralkę?

Pewnie znacie ból zepsutej pralki w domu. Na spacerze przez nasze miasteczko spotkałem mojego nauczyciela Zajęć Praktyczno-Technicznych z podstawówki. Od lat zajmuje się pralkami. "Jest pan moją nadzieją" – próbowałem zachęcić do wizyty w domu. Udało się, a zamiast o obiecanej 21.00 mój były nauczyciel i specjalista przyjechał prawie godzinę wcześniej.

Po jakichś 20 minutach poszukiwania okazało się, że zapsuł się w naszej pralce jeden wyłącznik, i z tego powodu pralka nie wypompowywała wody. Po następnych około 15 – wszystko było prawie gotowe, z wyjątkiem małej poprawki – jedna z części została zamontowana trochę inaczej niż powinna, ale po 10 minutach wszystko było już na swoim miejscu. Czas zleciał nam dość miło na pogawędce i zaglądaniu w różne części pralki, wspólnym sprawdzaniu kabelków itp. Gdy wreszcie upragnione zdanie: Gotowe, można prać – zabrzmiało w naszej mikroskopijnej łazience, zdecydowanie wysunąłem sakramentalne zdanie: To płacimy! Trochę zbyt optymistycznie jak dla mnie, bo to oczywiste, że tylko ja płacę, ale nie chciałem aż tak wybijać mojej osoby. 45 złotych – zabrzmiało w odpowiedzi, a ja zdziwiłem się trochę, no bo skąd to 5 złotych na końcu? Przecież wiadomo, że nie będę czekał na resztę. Może za pracę wieczorem?

Na koniec – tak sobie myślę, że widziałem, jak się tę pralkę rozbiera, a szukanie przerwanych kabelków i nie działających wyłączników to wcale nie taka filozofia. Mnie może to zająć nawet dwie godziny, i tak będę kilka dziesiątek do przodu. No bo przecież wcale nie zapłaciłem dużo, moje szczęście, że nie trzeba było nic wymianiać! Kabelki zostały po prostu zwarte "na krótko".

Na koniec – okolicznościowa anegdota:

Profesorowi zapsuł się kran, wezwał więc hydraulika. Przy robocie (całkiem tak jak przy mojej) nawiązała się pogawędka zakończona, niestety dla profesora, dość konkretnym umniejszeniem zawartości jego portfela. Profesor wyraził swoje ubolewanie, na co hydraulik zapropował profesorowi pracę w swoim zawodzie. Aby rozpocząć działalność należało jedynie ukończyć odpowiedni kurs. Nasz hydraulik poradził profesorowi, żeby koniecznie nie ujawniał swojego doświadczenia naukowego.

Kurs przebiegał spokojnie, program przewidywał naukę podstawowych pojęć matematycznych, geometrycznych i tym podobnych, co dla profesora nie było problemem. Na jednych z zajęć należało wykazać się umiejętnością obliczania pola koła i nasz profesor został wezwany do tablicy. Niestety, właśnie w tym momencie, jak na śmierć, zapomiał wzoru. Jednak zdeterminowany walką o lepszy byt – nie poddał się, lecz zaczął ów wzór wyprowadzać. Po zapisaniu całej tablicy otrzymał ujemny wynik. Niemożliwe – pole nie może być ujemne. Zdenerwowany – sprawdza obliczenia… Jednak wszystko wydaje się zgadzać. Odsunął się od tablicy, żeby ogarnąć wzrokiem całość, a wtedy z rzędów ławek z tyłu usłyszał ciche: "zmień granice całkowania".

Po tygodniu znów w domu

Spędziliśmy świetny tydzień w górach, wśród 150 osób, na zgrupowaniu chóru. Razem z córką, która w międzyczasie skończyła dwa miesiące. Dzień był wypełniony pracą z niewielką ilością czasu wolnego, ale za to ze świetnymi ludźmi, z czytaniem Pisma Świętego, no i przede wszystkim śpiewem, graniem na instrumentach. Z przyjaciółmi znanymi od lat, z którymi jednak dawno już nie dyskutowaliśmy na filozoficzne tematy, nie wspominali i nie snuli marzeń. 

Jest lepiej :-)

w kwestii zmagania się z projektem programistycznym! Uporczywe studiowanie literatury gdzieś na kolanie, oraz układanie sobie w głowie całości – przy każdej okazji – na spacerze, podczas kąpania dziecka, przy obiedzie, pomiędzy zdaniami wymienianymi z rodziną – przyniosły efekt. Choć jest piętnaście po pierwszej w nocy i pęka głowa, to jestem zadowolony.

Rada mojego przyjaciela – kiedy nie wiesz, co robić i wszystko wydaje się stać w miejscu, albo co gorsza – walić na głowę, to rób kawałek po kawałku, sukcesywnie, według planu, nie przejmując się, tymczasowym brakiem efektu. Efekt nadszedł.

A nawiązując do naszej małej – jest całkiem podobnie. Są dni, w których wydaje się, że tylko płacze, albo niezadowolona próbuje przetrwać do wieczora, a my z nią. Lecz innego dnia – pokazuje nam coś nowego. Niesamowity jest moment, w którym dziecko zaczyna się uśmiechać.  Bardzo lubię też, gdy z ciekawością przygląda się czemuś, jakiemuś detalowi, który dla nas, dorosłych, jest zupełnie nieistotny… Nazywam to "programowaniem siebie", choć przecież do rozpoznawania przedmiotów, przestrzeni, odległości – jeszcze daleka droga.

Powinienem się już położyć, ale brak mi zakończenia… Jakiejś głębszej myśli, żeby nie poprzestać tak na opisie codzienności, tylko dodać szczypty refleksji, własnej choćby odrobiny filozofowania i wolności.

Ale zdaje się, że znów – nie tym razem…

W domu…

Jestem w domu na urlopie już od trzech tygodni. Dzisiaj byliśmy na pierwszym szczepieniu dzieciaka. Niemowlak zdziwiony tym, co się dzieje, zaczął rozpaczliwie wrzeszczeć. Ścisnęło mi się serce – nie dlatego, że płacze i że ją bolało, ale dlatego, że ból, który jej zadaliśmy, był zupełnie niespodziewany, bez ostrzeżenia. Ale szybko się uspokoiła i zasnęła ma moim ramieniu.

Ostatnie dni to dla mnie drobny kryzys. Kryzys z tego powodu, że dni mijają bardzo szybko, a ja nie jestem w stanie zrobić prawie niczego oprócz po prostu bycia w domu i – przez większość czasu – asystowania córce. Próbuję zająć się programowaniem, ale nie mogę ugryźć tematu i projekt, który zaplanowałem, na razie mnie przerasta. Miałem ćwiczyć codziennie na fortepianie przygotowując się do zgrupowania, na którym będę grał. Żeby się choć troche rozegrać trzeba przynajmniej godzinę codziennie. Od trzech dni nawet nie mogę sobie wyobrazić, kiedy mógłbym to robić. Dzisiaj mój dzień składał się z trzech punktów – byliśmy z dzieckiem u lekarza i załatwiliśmy parę spraw w mieście, później byłem jeszcze na zakupach i w końcu – przespałem 2 godziny. Pomiędzy tymi – śniadanie, obiad, drobne rzeczy jak zbieranie suchego prania. Wieczorem – kąpanie małej. I to jest w zasadzie wszystko…. Już dziewiąta wieczór… A gdzie uaktualnianie obecnie prowadzonych stron www, gdzie tworzenie nowej, gdzie zdjęcia…

Poza tym wkradł się ciężki nastrój, w którym tak wiele rzeczy jest "nie tak". Nie tędy idziemy, nie tak położyłeś, nie tak pomyślałeś. Aż dziwne, że przecież dzieciak dobrze śpi w nocy (2 karmienia to wcale nie dużo), że nie ma z nim prawie wcale problemów, a drobne zmartwienia nie są warte tego ciężkiego nastroju.

Żeby mu się nie poddawać, muszę się oderwać od niego, od ludzi, którzy się mu poddali. Po raz kolejny w życiu – analiza stanu faktycznego, odnalezienie słabych punktów, gdzie tracona jest energia i czas. Okazja, żeby poćwiczyć wewnętrzny optymizm i uśmiech na twarzy. To ja muszę być jego źródłem.

Gdzieś dawno temu zapadło mi w pamięć takie zdanie: jeśli sam sobie nie pomożesz, nie pomoże ci nikt. Znaczenie tego zdania ma kilka warstw i wbrew pozorom wcale nie mówi ono o samotności. Jest jak najbardziej prawdziwe.

Obiekty

Nie wiem ilu (ile) z Was przeżyło chwilę radości podczas pisania programu komputerowego…? Kiedy po godzinach pracy naciska się Enter i… coś działa! Ja mam dzisiaj taką radość. Od dwóch tygodni postanowiłem, że wezmę się poważnie za opanowanie programowania obiektowego. Nosiłem przy sobie jedną grubą książkę i czytałem, podkradając czas rodzinie i samemu sobie – w nocy. Tak tak, wiem – kiedy się człowiek czegoś uczy, zwłaszcza czegoś prawie albo zupełnie nowego, to trzeba się obłożyć książkami i telefonami do znajomych, którzy się na tym znają…. Najlepiej mieć pod ręką brata albo kogoś podobnego, kogo można zamęczać pytaniami.

No cóż, dzisiaj – udało mi się! Przezwyciężyć wrażenie, że nic z tego nie rozumiem i że nic z tego nie wyjdzie, usiąść do komputera i sklecić mały program. Działa! Zagnieżdżone obiekty wywołują się jeden po drugim, ważne, że wynik jest taki, jak powinien! To genialne, naprawdę, zwłaszcza, że jeszcze teraz nie wierzę, że koniec z ręcznym wklepywaniem danych. Wysiłek i ból, gdy próbuje się zrozumieć, o co tu chodzi, zaowocował w 100%. Jak to napisał autor grubego tomiska o owym programowaniu – rozbija się problem na drobne zadania, każde z nich zamyka w pigułce, przestając się interesować, co tam się znajduje. Ona po prostu działa, gotowa do wykorzystania w każdym innym programie i okolicznościach. Genialne!

Jest 1:17 i powinienem już iść spać. Zafundować sobie coś w nagrodę…?

Niezobowiązujące refleksje

Mała rozwija się dobrze, na to wygląda. Głos się jej obniżył i wzmocnił… Jest wyraźnie większa! Dzisiaj (tzn. już wczoraj) obchodziła miesiąc swojego życia!

Chciałbym napisać coś bardziej uduchowionego… ale jakoś brak weny… Wieczorem jeszcze pracowałem, ale i odbyłem rozmowę "biznesową", co zasadniczo zmienia atmosferę dnia świątecznego, jakim powinna pozostać niedziela.

Odkurzam stare utwory muzyczne, które słuchałem mając naście lat. Próbuję zamodelować, w jaki sposób ja odbierałem muzykę, kiedy byłem bardzo mały. Próbuję też złożyć małą kolekcję odzwierciedlającą historię muzyki – od średniowiecza do romantyzmu. Może gdy muzyka tzw. poważna będzie ciągle obecna w domu, to ona, mała istota, będzie ją lepiej rozumieć. Tak wprost, nie tak jak ja, który uczyłem się jej teoretycznie, zanim poznałem jej sens i piękno.

Jeszcze o małej… Jeden z dość skutecznych sposobów uspokajania jej to ułożenie w pozycji na brzuchu. Lubię kłaść ją sobie na mojej piersi i patrzeć, jak podnosi głowę i rozgląda się – taka spokojna, "pokorna" można powiedzieć. Dzisiaj, gdy zmęczyła się trochę, położyła głowę i leżała spokojni, usypiając, choć chwilę wcześniej głośno krzyczała.

Kończę… z niedosytem, gdyż wolałbym coś napisać w kategorii "Duszy podróże"… Cóż… za piętnaście druga… znów za chwilę mogę się spodziewać pobudki

Za kierownicą wózka dziecięcego

Jadąc samochodem wiele razy dziwiłem się a nawet złościłem, kiedy matki z wózkami, a czasem i mężczyźni z wózkami, zamiast korzystać z chodnika, prowadzili wózek tuż obok, ale po szosie.

Jednakże już przy pierwszym spacerze dowiedziałem się, dlaczego tak robią. Czasem mając do przejechania tylko sto metrów po rozpadającym się, podmytym chodniku, byle jak położonych płytkach chodnikowych, bezsensownie wyprofilowanych wjazdach do bram i podwórek, serce kraje się gdy widzę podskakującą w wózku główkę dziecka. Dorosły tego by nie wytrzymał…

Też osiągnięcie – dostrzec coś, czego przedtem nigdy nie dostrzegałem 🙁